sobota, 29 października 2016

Część 9.

Piątek, 10 kwietnia 2015r. Dortmund.


Wybiła siedemnasta, tak bardzo się denerwuję. Chyba ostatni raz na maturze, ale to było dobre parę lat temu. Pamiętam gdy siedziałem przed salą egzaminacyjną, zjadłem trzy banany, które popiłem soczkiem marchewkowym. Kiedy losowałem numerek stolika jaki wybiorę zwymiotowałem na egzaminatorkę. Na szczęście potem zasiadłem z powrotem na miejsce, tyle że nauczyciele i egzaminatorzy obchodzili mnie szerokim łukiem. Co było kolejnego dnia na egzaminie z matematyki? Napiłem się tak dużo wody, że potem nauczyciel wyprowadzał mnie pod rękę prosto do łazienki. Niezły ubaw? Nie. Po prostu każdy inaczej reaguje na stres, a ja w tej sprawie chyba jestem mistrzem. Mam nadzieje, że dzisiaj opanuje emocje i nie zwymiotuję, ani nie posikam się przy Pelin.
Spoglądam niespokojnie na zegarek, spóźnia się dwie minuty, albo mój zegarek się śpieszy. Sam już nie wiem, chyba oszaleję z tego stresu. Kto by pomyślał, że Marco Reus będzie stał wystraszony przed Signal Iduna Park i modlił się o to, by nie wyjść na totalnego idiotę? Tak teraz się dzieje. Właśnie dziś 10 kwietnia.
Rozglądam się i zauważam jak podjeżdża do mnie. Wsiadamy razem i jedziemy do kina. Oczywiście milczę jak ten ostatni dureń, bo nie potrafię wydusić z siebie słowa. Ah! Jest naprawdę piękna i tej kwiecistej sukience do kolan i w kręconych włosach. Myślę, że jest świetną kandydatką na moją dziewczynę, a może wkrótce i żonę? Po kilkunastu minutach jesteśmy w dużym centrum handlowym. Musimy dostać się, aż na górę, ponieważ tam znajduje się kino. Kiedy idziemy obok siebie czuję potrzebę chwytania jej za dłoń. Nie pytam tylko robię ten gest nie czekając na specjalne zaproszenie. Ma taką ciepłą i delikatną dłoń. Czuję się potrzebny i szczęśliwy, ponieważ zauważam na jej twarzy delikatny uśmiech, który podkreśla czerwona jak róża szminka. Z wielką chęcią złączyłbym nasze usta, ale nie wypada jeszcze teraz. Dopiero jedziemy po ruchomych schodach do kina.
W kinie wybieramy jakąś nową komedię romantyczną, zauważam, że Pelin jest bardzo podobna do tej amerykańskiej aktorki, która zagra w nim główną rolę. Ja chyba nie jestem podobny do nikogo, a tym bardziej do tego bohatera, który zagra przy jej boku. W kinie? Śmiejemy się, pijemy razem colę i zajadamy się popcornem. Objąłem ją gdy wzruszyła się na jednej ze scen. Ależ ja jestem odważny! Śmieję się sam do siebie, a gdy kończy się seans udajemy się razem do pizzerii.

- Z wielką chęcią zjadłbym sobie tą z szynką i podwójnym serem. - mówię z delikatnym uśmiechem przyglądając się menu.
- Z szynką? - krzywi się - Dziś jest piątek, nie jem mięsa. - dodaje cicho.
- No dobrze, wybierz sama. - wzruszam ramionami jak ten przegrany.
- Nie wiem... - mówi niezdecydowana - Co powiesz tą z rozmarynem i oliwkami? - proponuje z delikatnym uśmiechem.
- Nie lubię oliwek... - oznajmiam cicho i patrzę na nią.
- Eh... - widzę jak przewraca teatralnie oczyma i spogląda na mnie kątem oka - To może ta z pieczarkami i parmezanem...? - pyta uwodzicielsko mruga powiekami.
- Niech będzie. - macham już obojętnie dłonią ze śmiechem.

Po kilkunastu minutach w ekspresowym tempie dostajemy naszą pizzę. Jemy i chichoczemy we dwoje. Kiedy już jesteśmy najedzeni, patrzymy na siebie i śmiejemy się jeszcze głośniej, ponieważ wiemy jak bardzo jesteśmy najedzeni. Kiedy już się zbieramy do wyjścia zauważam jak Pelin do kogoś macha. Nieznajoma dziewczyna o blond włosach podchodzi do nas i wita się z moją "przyszłą". Śmieją się we dwie i potem spoglądają na mnie. Marco Reusa, który stoi i patrzy na te dwie niewiasty jak cielę na malowane wrota.

- Zapomniałabym... - przewraca oczyma - To jest Marco. Marco... Poznaj moją przyjaciółkę z Polski Anię. - mówi z delikatnym uśmiechem.
- Witaj Aniu. - podaję dłoń dziewczynie - Długo mieszkasz w Niemczech? - pytam, by nie wyjść na gbura.
- Od jakiegoś tygodnia, no może dwa. - wspomina z delikatnym uśmiechem blondynka.
- Ania mieszka w tej samej dzielnicy co Ivan i Dominika. - dodała z szerokim uśmiechem moja luba.
- Naprawdę? - udaję zainteresowanego, bo i tak wiem, że z pocałunku nici.
- Tak. Mają wspaniałą córeczkę Sophie. - uśmiechnęła się szeroko.
- Tak... Wspaniałą... - Pelin powtarza nieco spokojniej i z mniejszym entuzjazmem.



Jakoś mi słabo wychodzą te rozdziały, ale starałam się dzisiaj dodać wam coś ciekawszego, mam nadzieje, że was nie zawiodłam! To do soboty! :*



Część 8.

Piątek, 10 kwietnia 2015r. Monachium.




Na szczęście po niefortunnym wypadku odnaleźliśmy małą Sophie w tym samym miejscu w parku, gdzie została zostawiona przez jakże nieudolnego i bezmózgiego współlokatora imieniem Ivan. Niech mnie ręka boska broni przed zostawieniem małej w jego łapach. Przecież w ten sposób mogli nam odebrać prawa do maleństwa, a dziewczynka zostałaby oddana do domu dziecka, na co nie pozwolę.

- Sophie... Już nigdy nie zostawię Cię w rękach tego łamagi. - wyszeptałam cicho jej na uszko.

Dziewczynka popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczyma i przytuliła do mnie, Ivan oczywiście stał obok i przyglądał się nam z smutną miną, choć jakoś próbował tłumaczyć sobie, że nic takiego nie zrobił. Kompletny dupek bez większej wyobraźni. Jak można zostawić dziecko same w parku, a sobie biegać razem z Mario po ulicach Monachium? 

- Może zechcecie ze mną iść na ciastko w ramach przeprosin? - zaproponował z lekką skruchą w oczach młody Knezević.
- Żebyś o nas zapomniał? - spojrzałam na niego z oskarżycielską miną.
- Dominika... - idzie za mną do kuchni - Nie chciałem, żeby tak wyszło. - Wiem, że jestem bezmózgiem... Wczoraj mi to wypomniałaś ponad trzydzieści sześć razy. - westchnął przewracając oczyma.
- Bo jesteś bezmózgiem! - syknęłam.
- Trzydzieści siedem. - pokręcił głową.

Chwilę potem weszliśmy do kuchni, przekazałam mu słoiczek z ciepłą brzoskwiniową zupką dla naszej małej księżniczki, która już czekała na jedzenie w krzesełku dla dzieci. Ubrałam na jej szyję kolorowy śliniaczek i spojrzałam na winowajcę dnia wczorajszego.

- Nakarm ją, a ja zmyję naczynia. - powiedziałam nadal urażona, jednak wiedziałam, że karmienie tej małej, a zarazem wybrednej dziewczynki będzie dla niego najsurowszą karą.

Odwróciłam się i zaczęłam zmywać talerze po śniadaniu i kubki po kawie i herbacie. Mimo wszystko, by zadowalać się widokiem męczącego się Ivana wraz z małą łobuziarą, zerkałam na nich kątem oka. Wiedziałam, że brzoskwiniową zupką jest ciężko nakarmić Sophie, ponieważ nie lubiła jej, tak jak brokułów. Pluła jedzeniem na prawo i lewo, a w końcu na zmęczonego i poddanego Ivana, który już klęczał obok krzesełka. Mimo wszystko po chwili coś się uspokoiło, Knezević zaczął skutecznie ją karmić tą zupką. Spojrzałam niepewnie na dwójkę i zauważyłam jak Ivan na zmianę z Sophie objadają się przysmakiem, a raczej to czego nie zje maleństwo, to zjada jego opiekun. Pokręciłam głową i zaczęłam wycierać naczynia.

- Dominika... Ona chyba będzie wymiotować... - spojrzał na mnie wymownie.

Spanikowałam. Nie miałam nic. Pierwsze co mi wpadło w dłonie to czapka Ivana, którą miał na głowie. Dziewczynka zwymiotowała do niej, a ja uratowałam podłogę przed wymiocinami! Brawo ja, ale dociera do mnie oburzony głos Ivana, który już wcześniej był zbulwersowany.

- To moja ulubiona czapka! - krzyczał - Dostałem ją od mamy na święta! Jak mogłaś mi to zrobić!? - powtarzał, a ja podeszłam do śmietnika i wyrzuciłam ją jak śmiecia.

Co było potem? Oczywiście zaczął się rozczulać nad nią i mówił jaka jestem okrutna i bezlitosna.

- Będziesz jeszcze miał miliony takich czapek. - przewróciłam oczami i wzięłam na ręce zadowoloną i zwycięską dziewczynkę, jestem pewna że jej też nie przypadła do gustu czapka Ivana Knezević'a. 


Dzisiaj krótko, bo się śpieszyłam XD Do zobaczenia za tydzień w sobotę. :*

sobota, 22 października 2016

Część 7.

Czwartek, 9 kwietnia 2015 Dortmund.



Dziś miałem kolejną jazdę, kolejna nadzieja, że ją spotkam. Poczuję jej dotyk i zapach jej perfum, zobaczę jej niesamowicie szeroki, promienny uśmiech, usłyszę jej delikatny i subtelny głos. A kto wie? Może nawet umówię się z nią do kina i na pizze? Taką z podwójną ilością sera i z bekonem, to lubię! Ale... To dziewczyna... Pewnie nie lubi bekonu. Niech sama wybierze rodzaj pizzy, a ja się dostosuję. Już się zbliża, granatowa eLka. Ale co to? Dlaczego w niej siedzi jakiś stary zgredzik? Przecież umówiłem się z nią... Co tu jest grane? Może się spóźni? Nie, ten mężczyzna macha do mnie... Podchodzę do niego i schylam się do okna.

- Panie Reus? Na co pan czeka? Jedziemy. - mówi ze śmiechem, a ja patrzę na jego złoty ząb, którym się szczerzy do mnie.
- Przepraszam Pana, ale byłem umówiony z Panią Wastedowić. - powiedziałem spokojnym tonem.
- Pelin nie może, więc to ze mną będzie mieć już zawsze jazdy. - wspomniał i otworzył mi drzwi bym mógł wejść do auta.

Wsiadłem, przygotowałem się do jazdy, cisnąłem sprzęgło do podłogi i odpaliłem silnik. Ruszyliśmy tempem ślimaczka winniczka i jakoś wyjechaliśmy na ulice zapełnione dortmundczykami. Jechałem i zachwycałem się w myślach jej uroczym imieniem... Pelin... Ciekawe co oznacza jej imię? Jest naprawdę okryte tajemnicą tak jak jego właścicielka. Ah! Ile bym dał by ją spotkać jeszcze raz, albo by siedziała na miejscu jej ojca, który trzyma teraz kierownice i dotyka mojej dłoni. Błech..!

✽✽✽



Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie. - Tak samo ja pojmuję to paradoksalne pojęcie jakim jest miłość. Ale cóż... Miłość już taka jest, a w szczególności ta zraniona. Wiele lat temu miałam przy swoim boku wspaniałego mężczyznę, człowieka dla którego zrobiłabym wszystko. A on co? Rozkochał i zostawił. Zostawił dla kogo? Dla jakiejś laski, która pracowała w jego biurze jako pomocnica. Ona też go potem rzuciła. Chciałoby się powiedzieć... Karma wraca kotku! Ale nie jestem taka chamska. Choć nadal gdy widzę kosze na śmieci myślę o nim. Czemu z nim zerwałam? Bo nie szanował moich rodziców. Obgadywał ich przy naszych wspólnych znajomych, żartował z nich, choć tego bym tak nie nazwała... Może i kochał, ale wyśmiewając ludzi dla których jestem gotowa zginąć zranił moje uczucia. Teraz zapytasz, czemu to on zerwał, a nie ja, skoro tak mnie ranił przez prawie dwa lata? Śmieszna i żałosna historia... Zerwał ze mną przez żart na Prima Aprilis. Razem z przyjacielem, o którego zresztą był cholernie zazdrosny i przez którego nie raz oberwałam obmyśliliśmy plan. Wysłał mi kilka wiadomości o dość pikantnych sprawach, na które odpisywałam. Wspaniały plan by zerwał, bo ja nie potrafię krzywdzić, jak to wszyscy twierdzą jestem zbyt "delikatna". Przeczytał to wszystko i wyzwał mnie od najgorszych. Tego dnia mnie zabolało to jak mnie potraktował i płakałam przez najbliższy tydzień nie wychodząc z pokoju, co nazywałam bólem brzucha, by nie musieć wychodzić, kiedy mama wołała mnie do gości, ponieważ była wtedy Wielkanoc. Najgorsza Wielkanoc mojego życia. Ale potem, gdy zauważyłam go z inną poczułam jakąś nieokreśloną ulgę i wolność. Od dwóch lat jestem samotną, ale wreszcie szczęśliwą kobietą.
Teraz idę z wypakowanymi torbami przez galerię handlową. Wszystko to prezenty dla moich rodziców z okazji 25 lecia ich małżeństwa. Jestem tak szczęśliwa, że ich mam.

- Pelin! - woła za mną jakiś nieznajomy głos, odwracam się i widzę blondyna w niebieskiej bejsbolówce. To przecież Marco Reus. Ciekawe skąd zna moje imię, a raczej pseudonim, bo nie mam tak na imię.
- Witaj... - śmieję się i czekam, aż podbiega do mnie - Co tu robisz? Jak jazdy z moim tatą? - pytam ciekawa.
- Świetnie. - mówi z lekkim uśmiechem i zabiera mi torby z rąk - Pomogę Ci nieść Pelin... - ofiaruje się.
- Nie ma sprawy. - uśmiecham się szeroko - Mam na imię Apolonia... - śmieję się głośno - Pelin to skrót dla przyjaciół i rodziny. - wyjaśniam idąc obok niego.
- A nie jestem już przyjacielem? - zaśmiał się uroczy blondyn.
- Jeszcze nie, ale może się odwdzięczę za te torby, które za mnie teraz dźwigasz. - wspominam z promiennym uśmiechem.
- Wolałbym wypad do kina i na pizze we dwójkę. - stwierdza ze śmiechem.
- To ma być zaproszenie na randkę? - pytam patrząc na niego kątem oka.
- Nazywaj to jak chcesz. - mówi spokojnym tonem, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
- No dobrze... Będę czekać na Ciebie pod Iduna Parkiem. - wkładam torby do bagażnika auta.
- O której? - uśmiecha się szeroko.
- O... - zamyślam się na chwilę - Siedemnastej.



Zapraszam na 7! :* Komentujcie, czytajcie, wyświetlajcie, kolejny za tydzień! :3

piątek, 14 października 2016

Część 6.

Czwartek, 9 kwietnia 2015 okolice Monachium.



Od poniedziałku mieszkam w domu razem z Dominiką. Jest okropną pedantką i wszystko musi mieć uporządkowane. To irytujące dla osoby takiej jak ja. W swoim dawnym mieszkaniu robiłem co chciałem, jak chciałem to umyłem naczynia, moje ubrania czasem mieszały się z brudnymi, ale po zapachu potrafiłem dojść czy są czyste, czy nie. A ona? Szkoda gadać! Ciągle wchodzi w moje życie, a raczej do mojego pokoju, wmawiając mi, że wkrótce mogę się zgubić we własnym brudzie. Trudno! Jak się zgubię to posprzątam! Moje skarpetki jej przeszkadzają na środku pokoju? Jeśli tak to niech je sama sprzątnie, są w sumie czyste...
Znów wlazła do mojego pokoju. Boże... Dopiero jest kilka minut po siódmej! Dlaczego ona mi to robi? Dziś nie mam porannego treningu i mogę się wyspać, ale ona mi chyba na to nie pozwoli. Siadam na łóżku i ocieram zaślepione słońcem oczy, gdy podnosi kremową roletę. Ziewam i patrze na nią, sadza mi na łóżku małą Sophie i patrzy na mnie wymownym wzrokiem. Czy znów coś zrobiłem? A może przeszkadzają jej porozrzucane rzeczy po moim pokoju? Cóż! To moje królestwo! Mogę robić co zechcę.
- Zajmij się Sophie... - mówi patrząc w okno - Mam dziś bardzo pracowity dzień w pracy i nie mogę jej zabrać. - wspomniała.
- Pracowity dzień? - uśmiecham się szeroko - To oznacza, że masz do upieczenia kolejne drożdżówki, pączki i inne pierdółki? - wzdycham i patrzę jak Sophie na czworakach wędruje po łóżku w moją stronę.
- Więcej wnoszę do domowego budżetu niż Ty tą swoją pseudo graniem w piłkę nożną! - powiedziała dość dosadnie i głośno - A Ty nie potrafisz tego uszanować Ivan! - oskarżycielsko popatrzyła w moją stronę.
Wzruszyłem ramionami i pokręciłem głową. Ona chyba na serio nie wie, czym jest ciężka praca, czyli gra w piłkę nożną oraz codzienne treningi. Zatraciła się w świecie zwanym cukiernią. Wzdycham, więc spokojniej, żeby jej czegoś nie powiedzieć bardziej obraźliwego i przytulam małą Sophie. Chociaż tej małej nie przeszkadza, że mam trochę nabałaganione w pokoju.
- Okej, zajmę się nią dziś, ale jutro wieczorem razem z Sophie wychodzicie na miasto, albo w odwiedziny do Mario. - mówię jasno.
- Dlaczego? - kręci głową niezadowolona moim warunkiem.
- Chcę tu zaprosić znajomych. - odpowiadam nie do końca zgodnie z prawdą - Nie chcę by Sophie nam przeszkadzała.
- Nie chcesz by Sophie Ci zawadzała? - wyraźnie zauważam jej zdziwienie - Powiedz po prostu, że to nie ona Ci przeszkadza, tylko ja. - wzdycha cicho.
- Między innymi. - sugeruję spokojnym tonem bawiąc się rączkami małej Sophie.
Chyba wygrałem tą sprzeczkę, bo opuściła moje królestwo z wielkim trzaskiem drzwi. Dobrze, że wyszła bo już robiła się denerwująca. Tak więc jeden - zero dla mnie!

No więc zaczyna się dzień! Sadzam małą Sophie na swoim krzesełku dla dzieci. Jak zwykle muszę jej przygotować kaszkę, to nie problem ponieważ wyszło mi. Co teraz? A tak! Spacer. Ubieram ją w różową kurteczkę i zakładam buciki. Buciki to zgroza! Nie potrafię ich naciągnąć na jej stópkę, kiedy w końcu czuję się jak zwycięzca, okazuje się że założyłem je odwrotnie. Nie kapituluję, wpycham je po raz kolejny. O tak Kneza, jesteś Bogiem dziecięcych bucików! Podnoszę ją i wsadzam ją do wózka, łatwizna. Dziećmi mogę się zajmować całymi dniami. Przykrywam ją różowym kocykiem i ruszamy do parku. Przechadzam się z nią wielce dumny, niczym młody tatuś. Czasem poprawiam jej kocyk. W końcu siadam na ławkę i rozglądam się wokół. Zauważam Mario, który biega po parku w słuchawkach. Podbiega do mnie.

- Cześć Goetze. - mówię z szerokim uśmiechem - Jak trening? - pytam ciekaw.
- Dobrze, a Ty nie trenujesz? - wyraża swoje zdziwienie.
- Nie teraz. Jestem tu razem z Sophie. - przewracam oczyma.
- Nawet na jedną rundkę po parku się nie dasz namówić? - śmieje się głośno.
- A co mi tam! Sophie śpi. - mówię i okrywam ją ponownie kocykiem.

Po chwili razem z Mario już biegamy po parku. Mijają sekundy, minuty. Chyba łapiemy razem lepszy kontakt z bratem Dominiki. W końcu tak się zagadaliśmy, że pobiegliśmy do domu. Wszedłem zmęczony i skierowałem się do kuchni po szklankę wody. Była już tam Dominika, wypełniała jakieś faktury. Nalałem sobie wody do szklanki.

- A gdzie Sophie? Śpi? - pyta ciekawa i spogląda na mnie spod okularów.

O kurde! Zapomniałem Sophie!


Co za człowiek z niego XDD

sobota, 8 października 2016

Część 5.

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 okolice Monachium.

Od tygodnia pomagam mojej młodszej siostrze w przeprowadzce do nowego domu, gdzie ma zamieszkać razem z Ivanem. Nie jestem co do niego przekonany, ale wiem też że tak chcieli Julia i Peter i to dla dobra małej Sophie. Doskonale wiem, że dziewczynka potrzebuje teraz jak najwięcej czułości i miłości, a Dominika i Ivan potrafią jej to zapewnić. Może, sami jeszcze do tego niezbyt są dorośli i między nimi jest jak jest, a jest praktycznie sama nienawiść od pierwszego spotkania, ale może temu maleństwu uda się ich zbratać. Ja i Ivan nie jesteśmy przyjaciółmi, ale też nie jesteśmy wrogami, po prostu się akceptujemy. Odkąd przybył do Monachium i Guardiola wprowadził go w tajniki naszej drużyny nie utrzymałem z nim dłuższej rozmowy, niż czasem na boisku podczas meczu, krótkiego "Podaj do mnie!" lub coś w ten deseń. A teraz ma zamieszkać w jednym domu z moją najukochańszą siostrzyczką? Oh... Jakie życie bywa przewrotne.

- Mario! Nie upuść tego obrazu! - krzyczy w moją stronę - Jest bardzo cenny. - wypomina mi to już chyba po raz setny.
- Ok siostrzyczko. - mówię pełen spokoju i podnoszę obraz trochę wyżej, by nie sięgał ramą podłogi.
- Mógłbyś go przywiesić? Za chwilę przyjdzie Ivan i zechce zająć ten pokój, a tym obrazem pragnę zaznaczyć, że to pomieszczenie należy już do mnie i aby szukał innego kąta. - zaznaczyła oschłym tonem.
- Jasne... - mówię biorąc gwóźdź do ręki i przystawiam go do ściany - Na tej wysokości? - pytam stojącą za mną dziewczynę.
- Trochę wyżej, chcę żeby był bardziej widoczny. - oznajmia pełna skupienia.
- Wyżej? Wyżej nie mogę! Jestem za niski... - mówię i patrzę na nią zniecierpliwiony, nie lubię tak stać w bezruchu.
- No dobrze, niech będzie tutaj... Za chwilę przyniosę Ci młotek, a Ty się nie ruszaj! - mówi stanowczo i wychodzi z pokoju.

Stoję jak ten debil na krześle i trzymam dłoń wysoko nade mną. Zerkam kątem oka na okno, w którym widzę piękny ogród i drogę po której przejeżdżają od czasu do czasu samochody. Naglę zauważam piękną i urodziwą kobietę o jasnych jak mleko włosach idącą drogą, szuka czegoś w swojej czarnej torbie. Naprawdę śliczna i taka delikatna. Rozmarzony upadam z krzesła na podłogę i to z ogromnym hukiem.

- Mario! Co Ty wyprawiasz?! - wbiegła do pomieszczenia przestraszona Dominika.
- A nie widać? Spadłem z tego krzesełka! Ileż można czekać na ten młotek!? - syknąłem już poirytowany i złapałem się za nogę. - Ugh... Boli... - moja noga chyba, była stłuczona.


✽✽✽

Kilka dni temu przeprowadziłam się na to osiedle, potrzebowałam tego ze względu na ostatnie wydarzenia. Otóż stałam się świadkiem koronnym w sprawie morderstwa mojego chłopaka. Marek, bo tak miał na imię mój luby stracił kontrolę nad swoim nałogiem, alkohol był dla niego czymś najważniejszym, dla niego mógł zabić, a w tym przypadku dla niego poświęcił swoje życie. Bardzo go kochałam, a on mnie, jednak nie tak bardzo jak butelkę trunku.
Tamtego wieczoru szliśmy razem ulicą, na dworze paliły się latarnie, a nikogo nie było wokół. Nie był pijany, nie wziął tego dnia ani jednej kropli do ust, byłam z niego taka dumna. Jednym słowem byłam szczęśliwa, że zamiast wydać pieniądze na kolejną butelkę, wydał je na nasze bilety do kina. Niestety nasza sielanka nie trwała wiecznie, w pewnej chwili gdy byliśmy na nieoświetlonym osiedlu wybiegło trzech mężczyzn z zasłoniętymi twarzami. Okazało się, że Marek nie oddał im pieniędzy i przyszli się zemścić. Można już sobie wyobrazić co było dalej... Nie mogę już tego wspominać po prostu nie chcę.

- To Twój nowy dom... - powiedział funkcjonariusz i podał mi klucze od nowego domku na niemieckim osiedlu.

Weszłam do domu i tam poczułam ogromną ulgę. Mogę zacząć nowe życie i zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło w Polsce. Może to nie będzie łatwe, ale dam sobie radę. Dlaczegóż by nie? Zacznę żyć jak człowiek, znajdę pracę, przyjaciół i będę naprawdę szczęśliwa w Niemczech. Do Polski nie chcę wrócić, nawet ten język zaczął mi przypominać o Marku...

Z lekkim poślizgiem ale jest! :D