sobota, 31 grudnia 2016

Część 17.

Razem z Dominiką usiedliśmy na jednej z ławek, lekko zmieszany chwyciłem jej delikatną dłoń i podniosłem wzrok, spotkałem się z jej subtelnym uśmiechem i rumieńcami na policzkach. Była i będzie zawsze tą samą uśmiechniętą Dominiką.


- Ja... Od dawna się w Tobie podkochuję, a myśl o tym, że spędzasz czas w ramionach Joshui... - zamyśliłem się na chwilę - Eh... To trudne. - spojrzałem w niebo.
- Ivan... Ale... - wtrąciła się.
- Nic nie mów, ja rozumiem... - położyłem palec na jej ustach - Rozumiem, że Joshua jest przystojny, ma forsy jak lodu, a włosy niczym Leonardo DiCaprio. - spuściłem ponownie wzrok.
- Ivan... - zaczęła.
- Csii... - pokręciłem głową - Nic nie mów, wiem że mnie lubisz tylko ze względu na Sophie. - westchnąłem.
- Ivan! - przeszkadzała.
- Ja wiem, że ma tors jak Orlando Bloom i oczy jak chorwacki model z telenoweli. - mruknąłem.
- Joshua to nie mój chłopak tylko odnaleziony brat bliźniak! - potrząsnęła mną.
- Że jak kur#a..?! - moje oczy były jak monety pięciozłotowe.
- No tak... - spuściła wzrok w ziemię - Jest moim bratem, przez tak wiele czasu nie miałam o nim wieści, choć był tak blisko... - westchnęłam.
- To ja sobie flaki wypruwam, Ance ostatnią krew wypijam, a Ty mi mówisz, że to Twój brat?! - uśmiechnąłem się promiennie - Dostanę buziaka? - chichoczę.
- Dostaniesz mój chorwacki model z telenoweli... - śmieje się cicho i muska mój policzek.


Chyba pójdę z tej okazji na piwo, trzeba to opić, szczególnie z nią. No i Andzi muszę podziękować, kupię jej pomarańcze. Chichoczę sobie pod nosem zadowolony, ah! Wręcz wniebowzięty! Musnąłem jej czoło i nie puszczając jej dłoni poszliśmy do Sophie, Ani i Josh'a.

✽✽✽

Nadeszła wiekopomna chwila! Dzisiaj mam swój pierwszy egzamin na prawo jazdy, testy zdałem bez problemu za pierwszym razem, a jak z jazdą? Mam ogromną tremę, przed chwilą wsunąłem całe opakowanie herbatników, wypiłem ze trzy kawy i czuję, że to jeszcze mało. Ah Marco! Musisz się jakoś uspokoić... Pooglądam sobie jeszcze śmieszne filmiki na youtubie. Mam jeszcze sporo czasu do 10:45. Dopiero 7:54. Ten śmieszny kot już nie jest taki śmieszny jak wcześniej, ciągle w głowie mam ten egzamin. Nagle do mieszkania weszła Pelin, chwyciła mnie za dłoń i podała mi jakiś nerwosol.


- Masz, weź sobie, będziesz trochę spokojniejszy. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Kochanie... - pokręciłem głową - Po co mi to, skoro w duchu trzęsę się jak galareta. - spuściłem wzrok.
- Trochę Cię otumani.. - westchnęła i pogładziła moje ramię.
- Otumani? Nie sądzę. Zdążyłem już wypić trzy szklanki kawy. - wspomniałem spokojnie.
- Nie martw się, a teraz chodź... Wyjdziemy wcześniej, żeby zdążyć. - dodałam.


Racja, jestem tak zestresowany, że mógłbym się spóźnić? Boże, dlaczego ten czas tak pędzi jak szalony? Dojechaliśmy do Ośrodka Ruchu, kiedy wchodziliśmy pokazałem przepustkę i wszedłem do środka, bez Pelin. Siedziałem na poczekalni. Obok mnie dwie młode dziewczyny i jeden ciemnowłosy chłopak. Zamieniłem z nimi kilka słów, pocieszających słów. Zaczęli wychodzić egzaminatorzy ze swojej "kwartery". Nagle usłyszałem moje imię i nazwisko. Podszedłem do siwego mężczyzny w czarnej deszczówce i podałem dowód, następnie udaliśmy się na plac manewrowy.


- Dzień dobry, Holger Kehl rozpoczynamy egzamin. - oznajmił - Ma pan do pokazania światła i olej w silniku. - dodał.


Pokazałem gdzie są światła kierunkowe i wskaźnik oleju, bezbłędnie. W końcu uczyłem się tego całą noc! Wsiadam za kierownicę i odpalam Opla. Rozglądam się w lusterkach i ruszam przed siebie. W międzyczasie odmawiam cichutko pod nosem modlitwę do anioła stróża. "Jak cofasz to przy drugim pachołku obrót w prawo." - tak mi powtarzała Pelin i tak robię. Udało się, a teraz ta idiotyczna górka. Podjeżdżam kawałek i zaciągam hamulec ręczny. Czuję, że mogę, a nawet muszę ruszyć. Jest! Udało się!


- Teraz ruszamy na miasto. - powiedział oschłym tonem egzaminator wsiadając do auta.


Nasz kursant Marco :D Coś o tym wiem ^^ Na szczęście prawko mam już w kieszeni :D
A no i szczęśliwego Nowego Roku Pszczółki i Misie <3

piątek, 23 grudnia 2016

Część 16.

Sierpień 2016. Monachium.


Ania na szczęście wydobrzała, jednak dalej nie widuje się z moim bratem. Mario wyjechał na wakacje do Dubaju razem z swoją długonogą pięknością o imieniu Sara. Dzisiaj korzystając z tak pięknej, słonecznej pogody postanowiłam wybrać się z Joshuą na spacer do pobliskiego ZOO. Zabraliśmy też ze sobą małą Sophie, która uwielbia zwierzęta. Po kilkudziesięciu minutach zmęczeni usiedliśmy na jednej z ławek, natomiast mała poszła popatrzeć na słonie. Uśmiechnęłam się do Joshui i położyłam głowę na jego ramieniu.

- Kiedy mu powiesz? - zapytał spokojnie towarzyszący mi mężczyzna.
- Gdy wróci z Dubaju, razem ze swoją dziewczyną. - dodałam z delikatnym uśmiechem.
- Wiesz... Nie wiem jak Ivan na to zareaguje, ciągle gdy chcę z nim porozmawiać on mnie unika. - spuścił wzrok.
- Kneza? - zaśmiałam się pogodnie - A co on ma do gadania? - prychnęłam - To moja sprawa, kto jest moją rodziną, a my nią jesteśmy. W końcu jesteśmy bliźniakami. - uśmiechnęłam się.
- Tak... Ciekawi mnie mina Mario, kiedy dowie się że jego młodszy brat się odnalazł po tylu latach. - dodał ze śmiechem.
- Na pewno szybko się do Ciebie przekona. - westchnęłam.

Po kilkunastu minutach naszej pogawędki rozejrzałam się wokół. Nigdzie nie było Sophie. No nie... Jak Ivan się dowie, to mnie zabije, w końcu on też kiedyś zapomniał zabrać małej z parku, ale mi to się nie może przytrafić. Dobrze wiem, że wtedy Knezević by mnie wychłostał. Na chwilę uspokoiłam myśli i razem z Joshuą zaczęliśmy szukać Sophie. Niestety bezskutecznie.

✽✽✽

Razem z Anką postanowiliśmy śledzić Joshuę i Dominikę. Słysząc, że wybierają się do ZOO uznaliśmy, że dowiemy się prawdy o ich związku. Szliśmy za nimi krok w krok, oczywiście ukrywając się za różnymi ludźmi, albo drzewami, ewentualnie skręcając w inną ścieżkę. Było to trochę męczące zadanie, szczególnie dla Ani, która kilka dni temu opuściła szpitalne łóżko. Powinna była odpoczywać, a nie biegać ze mną po ZOO. Kiedy usiedli na jednej z ławek i zaczęli rozmawiać, stanęliśmy z moją towarzyszką za jednym z krzewów. Nagle zaczęło coś szeleścić tuż obok nas.

- Co się znowu dzieje?! - syknąłem jakby sam do siebie.
- Mmmm... Zgłodniałam... - westchnęła Ania - Kupiłam sobie precelka, chcesz kawałek? - zapytała z pełną buzią.
- Nie. Nie przyszedłem tu by jeść, tylko żeby ich obserwować. - dodałem stanowczo, podglądając parę.
- Nie to nie. Żałuj. - powiedziała biorąc kolejny kęs.
- No ok... Daj. - spojrzałem na nią obojętnie.
- Masz.. - urwała kawałek i podała mi.
- No popatrz jak się do niego tuli, to jest wstyd! - powiedziałem oburzony.
- Co patrzysz tato? - usłyszałem za sobą dziecięcy głos.
- Sophie! - niemalże zachłysnąłem się precelkiem - Co Ty tu robisz słoneczko? - wziąłem ją natychmiast na ręce.
- Przyszłam tu razem z wujem i mamą. - dodała - A co robisz w krzakach z ciocią Anią..? - zapytała ciekawa.
- Hmmm... Tak sobie rozmawiamy, wiesz? - uśmiechnąłem się zażenowany.
- Aha... - powiedziała zamyślona - Zaniesiesz mnie do mamy? Nóżki już mnie bolą. - poskarżyła się.
- Jasne. - westchnąłem i wyszliśmy z zarośli.

Po chwili niosąc na rękach małą, zauważyłem Dominikę, która czegoś szukała razem z Joshuą. Zapewne małej Sophie. Uśmiechnąłem się blado w ich stronę.

- Znalazłem waszą zgubę! - powiedziałem głośno i postawiłem małą na ziemi.
- Ivan..? Ania? Co tu robicie? - zapytała nas zdziwiona Dominika.
- Hmmm... - podrapałem się po głowie - No, bo... Anka... - spojrzałem na dziewczynę, która spoglądała na równie nią zainteresowanego Joshuę.
- Śledzicie nas? - zapytała poirytowana.
- Wy chyba musicie sobie coś wyjaśnić. - powiedziała szczerze Ania i chwyciła Sophie za rączkę - To co mała? Pójdziemy z wujkiem Joshuą kupić Ci watę cukrową? - zachichotała i odeszła razem z dzieckiem i chłopakiem.

Jako, że jutro święta. To życzę wszystkim zdrowych, spokojnych świąt i dużo fajnych prezentów! Przed Sylwkiem jeszcze się widzimy, więc na Sylwka złożę wam te noworoczne :D To do piątku/soboty! :*

piątek, 16 grudnia 2016

Część 15

24 lipca 2016, Monachium.


Siedziałem razem z Anią, już wydobrzała. Chyba tylko ona mnie rozumie w całym Monachium, no poza małą Sophie, ale ona nie rozumie do końca. Spojrzałem na blondynkę, z którą kończyliśmy grać w warcaby, bo jak twierdzi, jest za głupia by nauczyć się grać w szachy, co prawda ja też nie umiem, ale pocieszające jest to, że znalazłem wspaniałą przyjaciółkę.

- Dalej jesteś zazdrosny o Dominikę i Joshuę? - zapytała z delikatnym uśmiechem i poprawiła swój niestaranny kucyk.
- Och Ania... - westchnąłem - Chyba jestem, ale co mam zrobić jeśli ona jest z nim szczęśliwa? - pokręciłem niespokojnie głową.
- Odbij mu ją. Nie poddawaj się Ivi. - powiedziała i poklepała mnie po ramieniu - Jeśli sobie odpuścisz będziesz żałował. - dodała i chwyciła lusterko, w którym zaczęła się przeglądać.
- Łatwo Ci mówić, nigdy nie byłaś zazdrosna, nie kochałaś tak jak ja ją. - westchnąłem - To chore uczucie.
- Może i chore, ale... - zamyśliła się na chwilę - Może powinieneś spróbować, kupić jej kwiaty... Albo zabierz ją na kolację. Nie wiem... Postaraj się jakoś. Rusz mózgiem Kneza! - zaśmiała się i puknęła mnie delikatnie w czoło.

Zaśmiałem się pod nosem, może Anka naprawdę ma racje? Nie wiem, ale wiem jedno... Nie poddam się i będę o nią walczył. Dominika jest tego warta. Poprawiłem grzywkę i musnąłem czoło rozbawionej przyjaciółki.

- Jesteś boska! - zaśmiałem się i opuściłem pomieszczenie.

✽✽✽

Ivan to naprawdę wspaniały i miły człowiek, tylko że powoli myślący, no ale czasem to bywa urocze. Bardzo mi go przypomina. Moją pierwszą miłość, tylko że Knezević'a nigdy nie zamierzam traktować jak Jego. Był taki jak teraz, gdy Go zobaczyłam moje serce zaczęło szybciej bić. Pokochałam go na nowo, kiedy posłał mi ten tajemniczy uśmiech, kiedy rozmawiał z Dominiką i Pelin. Wcale się nie zmienił. Minęło tyle lat, a ja nie potrafię o nim zapomnieć. Nie umiem przestać go kochać. Po co wrócił? Po co odnalazł mnie w Monachium? Nie wiem. Ja jednak muszę wspomóc mojego przyjaciela Ivana i nie przejmować się Nim. Nie wypowiem jego imienia nawet w myślach, ponieważ jego dźwięk wywołuje u mnie niepowołane dreszcze. Zajmij się Ivanem i Dominiką. Natychmiast, masz ich swatać.
Wyjęłam ze szpitalnej szafki mój telefon. Odblokowałam go i widząc sms'a od Pelin uśmiechnęłam się blado, codziennie pisała do mnie jak się czuję. To miłe. Ale co ja mogę jej odpisać? Że tęsknie za Nim? Nie. To głupie. Postanowiłam zadzwonić do Dominiki.


- Słucham? Ania? - odezwał się Jego głos.
- Ym... - zamyśliłam się na chwilę i wzięłam głęboki oddech - Joshua? Mogę porozmawiać z Dominiką? To ważne... - szepnęłam próbując uspokoić swój nerwowy głos.
- Jasne... Poczekaj chwilę... - na chwile zapadła cisza, a po chwili usłyszałam głos Dominiki.
- Ania? - zaczęła - Coś się stało? - zapytała zaciekawiona.
- Tak... Znaczy nie. - zamyśliłam się ponownie - Znaczy tak...
- Anka... Co się dzieje? - zapytała już trochę zirytowana moim jąkaniem.
- Chciałabym zapytać czy... Znaczy Ivan... Chce, byś poszła w pewne miejsce, on chce z Tobą porozmawiać. - dodałam - Mam Ci wysłać adres? - zapytałam już pewniejsza siebie widząc za szybą Ivana.
- Jasne.. Wyślij. - westchnęła obojętnie.
- Ok... - zaczęłam pisać - Już. - wysłałam.
- To wszystko? - zapytała.
- Tak. Na razie. - westchnęłam poprawiając pościel i machając do Ivana by wszedł.
- Na razie. - odpowiedziała.


Czekałam aż się rozłączy, jednak to nie nastąpiło. Usłyszałam jej część rozmowy z Joshuą. Niestety to nie było na moje nerwy, a w szczególności zdanie, które wypowiedziała Dominika... "Oczywiście Joshua, w końcu jesteś jakby moją drugą połówką". Poczułam się dość słabo, zaczęłam mieć dziwne zawroty głowy.


- Ania.. Co z Tobą?! - potrząsnął mną Ivan - Anka... Lekarza! Natychmiast! - zawołał wybiegając z sali, a ja dalej straciłam świadomość.



Ivan smutny jak ten rozdział :( Dodaję wcześniej, bo za tydzień w sobotę będzie Wigilia, a wtedy jak nie dodam na sobote to mnie Dominika zabije, więc dodaje wcześniej. To do piątku! :*

sobota, 10 grudnia 2016

Część 14.

Wieczór w Monachium.

Otworzyłam oczy, poczułam przeszywający ból palący mój kręgosłup. Czy to dobrze? Nie wiem, a może już nie żyję. Widziałam oślepiające światło. Cały ból, który przeszywał moje plecy przeniósł się na głowę. Coś musiało mi się stać. Zamigotałam szybko powiekami, a mój obraz o wiele lepiej się poprawił. Uśmiechnęłam się blado i zauważyłam obok siebie stojące dwie dziewczyny, które posłały mi po promiennym uśmiechu. Jedna to Pelin, a ta druga? Nie wiem, ale chyba mnie lubi, bo w przeciwnym razie by się do mnie nie uśmiechała. Chciałam coś powiedzieć, jednak poczułam suchość w gardle i na języku. Z mojej krtani wydobył się dziwny pisk. Ta druga blondynka chyba zrozumiała o co mi chodziło, ponieważ podała mi szklankę wody. Chwyciłam ją, jednak moje dłonie zaczęły się niespokojnie trząść.

- Musimy jakoś jej dać wodę... - stwierdziła zamyślona Pelin.
- Może na łyżeczce? - zaproponowała druga dziewczyna, której imienia nie pamiętam.

Chwilę potem przyniosły małą łyżkę i zaczęły mi ją niemalże wpychać do ust. Nawiązała się między nimi kłótnia jak to zrobić, patrzyłam na nie niespokojnie jakby zaraz miały mi zrobić krzywdę. Na szczęście przyszli moi wybawcy. Dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał na imię Ivan, natomiast drugi Joshua. Obaj szeroko się do mnie uśmiechali. Joshua... Joshua Kimmich... Skąd go znam? Tego drugiego nie pamiętam. Tak dziwnie na mnie spoglądają. Szczególnie Josh. O co mu chodzi? Może mi przypomni?

✽✽✽



Na szczęście się obudziła, ale co powiedzieć jej teraz? Że Mario od niej odszedł, bo gdy leżała w śpiączce zaczął umawiać się z Sarą? Nie wiem, te wszystkie problemy złożyły się jak na złość na raz. Najbardziej zaczyna mnie irytować ten Joshua. Muszę się dowiedzieć kim jest dla Dominiki. Nie zapytam jej przecież wprost, ponieważ boję się że pomyśli, że jestem zazdrosny, a prawda jest taka, że nie jestem. Pokręciłem głową i chwyciłem Dominikę za nadgarstek, po czym wyprowadziłem z sali.


- Co z Anią? Lepiej? - zapytałem spokojnie.
- Jak widzisz żyje, ale... Częściowo straciła pamięć. - wyznała i spojrzała na Joshuę, który z delikatnym uśmiechem karmił Anię.
- Wszystko się zaczyna układać! Nie będzie konfrontacji z Mario! - powiedziałem zadowolony.
- Będzie... Dziewczyna sobie wszystko przypomni za tydzień, może dwa. - westchnęła mało optymistycznie.
- A może jednak nie? Nie lepiej ją oszczędzić? - westchnąłem drapiąc się po karku.
- To nic nie da Ivan... Ona i tak sobie wszystko przypomni. Nie unikniemy tego. - powiedziała zmartwiona.


Chwilę milczeliśmy, zadowalałem się widokiem Josha i Ani, jednak nie długo, zaraz odezwała się Dominika, która owym zdaniem pokomplikowała mi życie.


- Zostaniesz z Sophie? Idę na kolację z Joshuą. - wspomniała z delikatnym uśmiechem.
- Jasne. - odpowiedziałem oschłym tonem.


To do następnego XD Tak wiem że Dominika mnie zabije, że jej związek psuje :D Bywa.

sobota, 3 grudnia 2016

Część 13.

Poniedziałek, 18 lipca 2016 Monachium.

Minął ponad rok, razem z Dominiką nadal wychowujemy małą Sophie, ale nic między nami nie zakwitło. Można nawet powiedzieć, że jesteśmy na fazie przyjaźni. Mała zadaje nam coraz więcej pytań, jednak oboje wiemy, że najtrudniejsze dopiero przed nami, czyli wytłumaczyć czemu nie jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami. Jeśli mam być szczery to między nami jest tak jak było, poza tym że jesteśmy wobec siebie milsi. Co natomiast dzieje się u Marco i Pelin? Gruchają jak te dwa gołąbki na dortmundzkiej gałęzi. Nawet mieszkają razem ponad pół roku. Choć większość czasu ona spędza w szpitalu w Monachium. No właśnie... Idę teraz do szpitala, by zanieść coś do jedzenia Dominice i Pelin. Obie czuwają nad Anną. Tej felernej nocy, gdy pojechałem do szpitala do małej Sophie przywieziono też Mario i Anię na oddział. Mieli wypadek. Mario miał tylko stłuczoną głowę i kilka zadrapań, jednak dziewczyna zapadła w śpiączkę. Można powiedzieć, że świat mu się zapadł pod nogami? No nie wiem... Przez pierwsze pół roku biegał wokół niej jak kot z pęcherzem, a teraz sobie odpuścił. Niestety znam przyczynę tego, dlaczego tak z dnia na dzień od niej odszedł. Na jego drodze pojawiła się ciemnowłosa Sara. Nie wiem co teraz może czuć Ania, ale jest mi przykro nawet na samą myśl o tym, co ją spotka po przebudzeniu się robi mi się ciężko na duszy. Gdyby coś stałoby się Dominice codziennie siedziałbym przy jej łóżku razem z małą Sophie.


- Może coś zjecie? - zaproponowałem z delikatnym uśmiechem i spojrzałem na łóżko gdzie spała Ania - Jak ona się czuje? Kiedy się obudzi? - zapytałem spokojnie.
- Chcą ją obudzić pojutrze. - oznajmiła Pelin i pogładziła grzywkę dziewczyny.
- Mam powiedzieć o tym Mario? - zapytałem spokojnie spoglądając na zmęczoną Dominikę.
- Nie Ivan. - powiedziała Dominika - Nie przychodzi tu od listopada, niech się tu lepiej nie pokazuje, szczególnie z tą Sarą bo jej oczy wydrapię. - powiedziała lekko zdenerwowana.


Pokiwałem delikatnie głową i spojrzałem na Pelin, która siedziała obok śpiącej przyjaciółki. Była tu najczęściej, tak jak Dominika, jednak ta miała pracę. Starałem się je wspierać jak tylko mogłem, choć czasem doprowadzało mnie to do szału jak to Mario chodzi po knajpach, a jego siostra i jej przyjaciółka czuwają przy jego dziewczynie, choć już pewnie byłej dziewczynie.
Usiadłem sobie i cicho westchnąłem, nagle Dominika pociągnęła mnie za rękaw i wyprowadziła mnie z pomieszczenia na biały korytarz. Nie rozumiałem o co jej chodzi.


- Kneza... Mam do Ciebie prośbę. - westchnęła i spojrzała w szybę, gdzie leżała jej przyjaciółka, a obok siedziała Pelin czytając jakaś gazetę.
- Jaką? - spojrzałem na rozmówczynię.
- Chciałabym byś kogoś odebrał z lotniska, to mój stary znajomy. - oznajmiła spokojnie - Miałam sama po niego jechać, ale jak widzisz nie mogę. - wyznała.
- Jaki znajomy? - zapytałem z lekka zdziwiony, a nawet zazdrosny.
- Joshua Kimmich. - uśmiechnęła się blado - Znasz go, prawda?
- Tak... - pokiwałem głową.


Podała mi jeszcze kilka wskazówek co mam zrobić i gdzie go zawieźć. Jednak interesowało mnie bardziej co ją łączy z Joshuą? Może mają romans? Albo... Są jakąś tam rodzinką? Choć nie, nie są nawet trochę do siebie podobni. Z tego co wiem Kimmich'owi skończył się kontrakt w Manchesterze United i prawdopodobnie chce powrócić do Bayernu. Ale co do tego wszystkiego ma Dominika?
No cóż. Wszystko się wyjaśni wkrótce. Teraz jadę odebrać go na lotnisko. Po kilkudziesięciu minutach docieram na miejsce, w poczekalni siedzi tylko on. Uśmiecham się pod nosem i podchodzę do niego pewnym krokiem.


- Cześć. - uśmiechnąłem się - Dominika kazała mi Cię odebrać z lotniska. - oznajmiłem sztucznie, nie podoba mi się ten typ.
- Tak, napisała mi sms'a że masz mnie odebrać Viktorze Knezević. - zaśmiał się.
- Ivanie. - poprawiam rozbawiony.
- Ona mi napisała, że nazywasz się Viktor. - stwierdził zdziwiony.


Po chwili obaj zaśmialiśmy się i poszliśmy w stronę mojego auta. Dominika i te jej żarciki z rękawa. Eh... Zawiozę go do mieszkania i pojadę do żłobka odebrać Sophie.



Do zobaczenia za tydzień! ☺


sobota, 26 listopada 2016

Część 12.

Wtorek, 14 kwietnia. Monachium.

Siedzę o się modlę o stan mojej córeczki, tak Sophie jest dla mnie wszystkim. Może tego nie widać, jednak staram się by czuła się przy mnie jak najlepiej. Ivana jeszcze nie ma, ciekawe czy w ogóle go interesuje los małej. Nie potrafię już tak bezczynnie siedzieć w miejscu, czuję jednak gdy stoję to grunt się pode mną ugina. Od kilku dni nie rozmawiam z Metinem, po prostu nie mamy na siebie już tak czasu. Ja zajmuję się Sophie, a on swoimi bio warzywkami. Niestety, chyba do siebie nie pasujemy. Zresztą zauważyłam, że on raczej też to zrozumiał. Umówię się z nim na kawę i to przedyskutujemy, zresztą... Na razie najważniejsza jest mała i dla niej zrobię wszystko.
W końcu się zjawił! Knezević, ja Cię kiedyś dopadnę, ale nie teraz. Myśl o Sophie. Staje obok mnie i wypytuje o zdrowie małej. Co mam mu powiedzieć? Sama nie wiem dokładnie, jednak moja podświadomość krzyczy, by zapytać co on wczoraj robił w nocy. Dlaczego nie było go przy nas? Już prawie bym go zapytała, jednak z sali wyszedł doktor. Oboje powstaliśmy na równe nogi i podeszliśmy do niego.


- Co z Sophie? Panie doktorze, co jej jest..? - zapytał wystraszony Ivan.
- Już lepiej, jutro będziecie mogli państwo ją odebrać. - dodał spokojnie - Dziewczynka przez przypadek musiała połknąć sporą dawkę leków uspokajających co wywołało senność i wysoką gorączkę. - oznajmił - Dzięki Pana żonie udało się zapobiec najgorszemu. - uśmiechnął się w moją stronę, a ja zerknęłam na zmieszanego Ivana.
- Tak, moja żona to istny anioł. - objął mnie mocno.


Lekarz jeszcze wspomniał o paru drobiazgach na temat małej, oraz o tym że spędzi tę noc w szpitalu. To trochę mnie zaniepokoiło, ponieważ Sophie nie lubiła zostawać sama w kręgu nieznajomych, dlatego oboje postanowiliśmy być przy niej. Gdy doktor odszedł mogłam wyswobodzić się z sztywnego objęcia ze strony Knezević'a. Spojrzałam w jego głębokie tęczówki i mruknęłam coś do siebie pod nosem. Po kilku chwilach nawiązała się między nami, krótka rozmowa.


- Jak Sophie dostała się do Twoich leków Dominiko?! Tyle razy Ci powtarzałem, byś chowała swoje psychotropy! - powiedział głośnym szeptem i rozejrzał się po szpitalu.
- A Ty?! Dokąd Cię wczoraj w nocy wywiało?! - zapytałam urażona.
- Dominika! Co to ma do tego?! - potrząsnął mną.
- Wiele! - powiedziałam głośno, lecz za chwilę już się opanowałam - Gdybyś był przy nas być może dopilnowałbyś małej. - dodałam.
- Nie mam zamiaru o tym z Tobą rozmawiać. - westchnął i odsunął się ode mnie.


Po chwili weszliśmy do sali gdzie leżała nasza mała gwiazdeczka. Usiadłam z jej prawej strony, natomiast Ivan z lewej. Popatrzyliśmy na maleństwo, była taka mała i bezbronna. Wędrowała po nas wzrokiem i posyłała nam szeroki uśmieszek. Była naprawdę urocza, mimo że na buzi była bladziutka i trochę ospała. W jednej chwili moja dłoń spotkała się z dłonią Ivana, kiedy chcieliśmy okryć małą kocykiem. Spojrzeliśmy na siebie dość łagodnym wzrokiem. Byłam jakby zahipnotyzowana jego wzrokiem, może rzucił na mnie urok? Usłyszeliśmy nagle cichy chichot małej Sophie i również posłaliśmy sobie uśmiechy. Byliśmy szczęśliwi, że z małą już wszystko w porządku.


- Mama! Tata! - pisnęła jeszcze mała Sophie.

Hehe. Napisałam jeszcze dziś. To do kolejnego, szykujcie się do przeskoku czasowego, ponieważ to co teraz piszę to taki jakby wstęp XD

niedziela, 20 listopada 2016

Część 11.

Poniedziałek, 13 kwietnia 2015r. Dusseldorf



Razem z Ivanem postanowiliśmy skorzystać z wolnego, którego użyczył nam nasz trener. Wczoraj udało nam się wygrać mecz, co nie było łatwe, ponieważ FC Koeln to niezły przeciwnik. Jednak wracając... Postanowiliśmy opuścić Monachium i trochę pozwiedzać nasz kraj, a dokładniej kluby nocne. Ivan zaoferował że pojedziemy do Dusseldorfu. Zgodziłem się, miło będzie odwiedzić może też Marco, którego nie widziałem od roku. Jako, że domyślałem się, że Ivan to typowy zabawiacha i podrywacz, to zostawiłem go w kręgu kilku "słodkich laleczek", a sam udałem się do baru. Zmówiłem drinka i zacząłem go popijać, rozglądałem się wokół, puściłem też oczko do rozbawionego Ivana, który już znalazł sobie towarzyszki na noc. Czasem zastanawia mnie, czy coś czuje do mojej siostry. Czy Sophie ich połączy? No nie wiem. Jak widać on woli te trzy blondyneczki, niż Dominikę. A Dominika? Pewnie dalej spotyka się z Metinem, tym ze straganu z BIO warzywkami. Odwróciłem się by zamówić kolejnego drinka, kiedy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu.


- Mario! - słyszę męski głos za sobą.
- Marco! - śmieję się głośno i witam się z przyjacielem.
- Co Ty tu robisz? - pyta mnie ciekawy i siada obok mnie.
- Przyjechałem z kumplem by poznać kilka ładnych laleczek. - uśmiecham się i popijam drinka.
- Ładnych laseczek? - śmieje się głośno - Tutaj jest dużo ładnych, więc nie wiem, w czym problem że żadnej jeszcze nie wyrwałeś pączuniu! - klepie mnie po brzuchu.
- Nie nazywaj mnie tak! Wszystkie wokół się spłoszą! - karcę go ze śmiechem.
- A gdzie Twój ziomek? - odkręcamy się i spoglądamy na Ivana, który jest otoczony dziewczynami.
- Tam. - wskazuję skinieniem głowy - A Ty przyszedłeś tu z kimś? - pytam ciekaw.
- Nawet z dwiema! - chichocze.
- Szczęściarz! Ja nawet jednej nie mogę znaleźć. - wzdycham cicho.


Marco jeszcze coś do mnie mówi, ale słabo go słyszę przez bębniącą muzykę. Nagle podchodzą do nas dwie dziewczyny. Jedna uśmiechnięta szatynka w kwiecistej sukience, zapewne nowa oblubienica Marco, bo chwyta go za dłoń. Ma na imię Pelin. Kiedy zauważam drugą, która przeciska się przez tłum tańczących ludzi, to nogi uginają mi się w kolanach. To chyba nie od alkoholu! To ta blondynka o blond włosach, którą widziałem przez okno. Ona chyba była mi pisana...


- Mario... To jest Ania. - Reus przedstawia mi anioła o złotych włosach.
- Witaj... Miło mi Cię poznać Mario. - uśmiecha się do mnie dziewczyna o boskim uśmiechu.
- Cześć. - bąkam zafascynowany ową niewiastą.
- Pelin... Chodźmy zatańczyć, to chyba Twój ulubiony kawałek. -śmieje się Marco.
- Zgadza się. Chodźmy. - uśmiecha się szeroko jego rozmówczyni.


Oboje odchodzą, a ja w końcu mogę porozmawiać z Anią.



✽✽✽



Następnego rana budzę się z wielkim bólem głowy w pokoju hotelowym. Przecieram oczy i zauważam dwie śpiące obok mnie półnagie blondynki. Och Ivan, na pewno byłeś boski tej nocy, ale co za dużo to nie zdrowo. Czas wracać do Monachium, do Dominiki i Sophie. Tylko muszę się ogarnąć i odnaleźć Mario. Spoglądam na zegarek, dopiero 7:17. Przeciągam się i chwytam po mój telefon. Z samego rana jasność telefonu mnie odrzuca, ale gdy zauważam 7 nieodebranych połączeń od Dominiki zaczynam się niepokoić. Potem spoglądam na sms'a od niej.
"Sophie jest w szpitalu. Proszę Cię przyjedź natychmiast."
Podnoszę się na równe nogi i ubieram się. Kac mi już nie przeszkadza. Muszę pędzić do mojej małej gwiazdeczki. Do Sophie. Teraz dopiero rozumiem jak bardzo mi zależy na tym maleństwu.



Zapraszam do czytania i komentowania. + przepraszam za spóźnienie z rozdziałem, postaram się wszystko zacząć ogarniać na czas. :*

sobota, 12 listopada 2016

Część 10.

Niedziela, 12 kwietnia 2015r.



Dzisiaj wieczorem przede mną jeden z ważniejszych meczy, niestety to gorszy czas w mojej karierze zawodnika pierwszej drużyny FC Bayernu Monachium. Kibice krzyczą: "Ugh... Mario! Zacznij w końcu grać jak zawodowiec!", a Dominika tylko na mnie spojrzy i zapyta: "Mario... Co się dzieje? Widzę, że coś jest nie tak.". Uwielbiam moją młodszą siostrę, to profesjonalistka nie tylko w swojej cukierni, ale i w prawdziwym życiu. Tylko ona mnie zrozumie i pocieszy. Ale co mam jej powiedzieć teraz? Powiem jej... "Hej Dominika! Zakochałem się w lasce którą widziałem raz i to w dodatku przez okno, jak przybijałem gwóźdź!". Nie... Nie jestem aż tak nieogarniętym człowiekiem.
Dlatego postanowiłem zaczerpnąć rady u najbardziej nieogarniętego człowieka jakiego znam! U Ivana Knezević'a. Wszedłem do domu, gdzie miał przebywać. Rozejrzałem się uważnie, nigdzie nie było mojej siostry, za to w salonie usłyszałem dźwięk telewizora, zapewne Sophie oglądała kreskówki. Kiedy zajrzałem do pokoju rzeczywiście tak było, Sophie siedziała zahipnotyzowana na dywanie, a leniwy Ivan leżał jak sułtan na kanapie i czasem spoglądał na bajki, a chwilę później chował nos w telefonie i przeglądał Instagrama.


- Ivan! Stary kapciu! - śmieję się głośno i czochram jego grzywę wchodząc do pokoju - Gdzie jest Dominika? - pytam ciekaw i spoczywam na fotelu jak grecki bóg.
- Wyfrunęła jak jastrząb w poszukiwaniu przecen w centrum handlowym. - westchnął podnosząc się do pozycji siedzącej.
- I nie wzięła Sophie? - pytam spoglądając na maleństwo.
- Nie. - odpowiedział krótko - Jeszcze by ją zostawiła, w końcu gdy wchodzi do sklepu z butami zatraca się w swoim świecie. - wyznał poetycko i zaśmiał się głośno.
- No tak... - przyznałem, dobrze znałem swoją siostrę - Muszę się Ciebie poradzić... - westchnąłem.
- Mnie? - zdziwił się - Mnie o rady się nie pyta złociutki Pączusiu. - zachichotał głośno.
- Tak... Ciebie. - potwierdziłem.
- No dobrze... Słucham Cię synu.. - zaśmiał się.


Objaśniłem mu z wielkimi szczegółami o mojej miłości do tajemniczej blondynki, którą zauważyłem przez okno ponad tydzień temu. Okazało się, że Ivan jest świetnym słuchaczem, ale czy doradcą w sprawach sercowych? Sam nie wiem. Po chwili Knezević powstał z kanapy i wziął na ręce Sophie.


- Wiesz... Znam parę laseczek w okolicy i to tych z większymi preferencjami... - zasugerował i usadził małą mi na kolanach - Jednak, żadnej takiej istoty jak Ty mi opisujesz chyba nie miałem okazji poznać. - stwierdził spokojnie.
- Szkoda... Chyba już nigdy nie spotkam swojej ukochanej. - pokręciłem głową z niezadowoleniem i spojrzałem na uśmiechającą się do mnie Sophie.
- Ale jeśli chcesz to możesz ze mną się udać jutro na balety. - zachichotał pod nosem. - Poznasz dużo intrygujących i ślicznych laleczek. - zaśmiał się.
- Z chęcią się rozerwę. - przyznałem.


Nagle zauważyliśmy jak wróciła Dominika, obaj poderwaliśmy się z miejsc i spojrzeliśmy jak wchodzi do pokoju z masą zakupów. Ale co ona ma na głowie!? Nie będę przeklinał, nawet w myślach. Jednak wiem, że Ivan nie oszczędzi jej komentarza na temat jej fryzury.


- A Ty co? Piorun Cię postrzelił? - zaśmiał się głośno.
- Nie podoba Ci się moja nowa fryzura? Dałam za nią grube pieniądze. - przyznaje i poprawia dłonią swoje lśniące kosmyki włosów.
- Grube pieniądze? Ja za grosze bym Ci zrobił lepszy bałagan na głowie. - zachichotał i przechodząc obok niej pociągnął ją za pukiel pokręconych włosów.
- Najpierw posprzątaj ten bałagan u siebie w pokoju, a od moich włosów wara! - zaśmiała się i odebrała ode mnie małą Sophie.


Uwielbiam tych dwóch ziomków ze zdjęcia *.* Może kiedyś tego pana tutaj wkręcę ^^ Do zobaczenia za tydzień :*



sobota, 29 października 2016

Część 9.

Piątek, 10 kwietnia 2015r. Dortmund.


Wybiła siedemnasta, tak bardzo się denerwuję. Chyba ostatni raz na maturze, ale to było dobre parę lat temu. Pamiętam gdy siedziałem przed salą egzaminacyjną, zjadłem trzy banany, które popiłem soczkiem marchewkowym. Kiedy losowałem numerek stolika jaki wybiorę zwymiotowałem na egzaminatorkę. Na szczęście potem zasiadłem z powrotem na miejsce, tyle że nauczyciele i egzaminatorzy obchodzili mnie szerokim łukiem. Co było kolejnego dnia na egzaminie z matematyki? Napiłem się tak dużo wody, że potem nauczyciel wyprowadzał mnie pod rękę prosto do łazienki. Niezły ubaw? Nie. Po prostu każdy inaczej reaguje na stres, a ja w tej sprawie chyba jestem mistrzem. Mam nadzieje, że dzisiaj opanuje emocje i nie zwymiotuję, ani nie posikam się przy Pelin.
Spoglądam niespokojnie na zegarek, spóźnia się dwie minuty, albo mój zegarek się śpieszy. Sam już nie wiem, chyba oszaleję z tego stresu. Kto by pomyślał, że Marco Reus będzie stał wystraszony przed Signal Iduna Park i modlił się o to, by nie wyjść na totalnego idiotę? Tak teraz się dzieje. Właśnie dziś 10 kwietnia.
Rozglądam się i zauważam jak podjeżdża do mnie. Wsiadamy razem i jedziemy do kina. Oczywiście milczę jak ten ostatni dureń, bo nie potrafię wydusić z siebie słowa. Ah! Jest naprawdę piękna i tej kwiecistej sukience do kolan i w kręconych włosach. Myślę, że jest świetną kandydatką na moją dziewczynę, a może wkrótce i żonę? Po kilkunastu minutach jesteśmy w dużym centrum handlowym. Musimy dostać się, aż na górę, ponieważ tam znajduje się kino. Kiedy idziemy obok siebie czuję potrzebę chwytania jej za dłoń. Nie pytam tylko robię ten gest nie czekając na specjalne zaproszenie. Ma taką ciepłą i delikatną dłoń. Czuję się potrzebny i szczęśliwy, ponieważ zauważam na jej twarzy delikatny uśmiech, który podkreśla czerwona jak róża szminka. Z wielką chęcią złączyłbym nasze usta, ale nie wypada jeszcze teraz. Dopiero jedziemy po ruchomych schodach do kina.
W kinie wybieramy jakąś nową komedię romantyczną, zauważam, że Pelin jest bardzo podobna do tej amerykańskiej aktorki, która zagra w nim główną rolę. Ja chyba nie jestem podobny do nikogo, a tym bardziej do tego bohatera, który zagra przy jej boku. W kinie? Śmiejemy się, pijemy razem colę i zajadamy się popcornem. Objąłem ją gdy wzruszyła się na jednej ze scen. Ależ ja jestem odważny! Śmieję się sam do siebie, a gdy kończy się seans udajemy się razem do pizzerii.

- Z wielką chęcią zjadłbym sobie tą z szynką i podwójnym serem. - mówię z delikatnym uśmiechem przyglądając się menu.
- Z szynką? - krzywi się - Dziś jest piątek, nie jem mięsa. - dodaje cicho.
- No dobrze, wybierz sama. - wzruszam ramionami jak ten przegrany.
- Nie wiem... - mówi niezdecydowana - Co powiesz tą z rozmarynem i oliwkami? - proponuje z delikatnym uśmiechem.
- Nie lubię oliwek... - oznajmiam cicho i patrzę na nią.
- Eh... - widzę jak przewraca teatralnie oczyma i spogląda na mnie kątem oka - To może ta z pieczarkami i parmezanem...? - pyta uwodzicielsko mruga powiekami.
- Niech będzie. - macham już obojętnie dłonią ze śmiechem.

Po kilkunastu minutach w ekspresowym tempie dostajemy naszą pizzę. Jemy i chichoczemy we dwoje. Kiedy już jesteśmy najedzeni, patrzymy na siebie i śmiejemy się jeszcze głośniej, ponieważ wiemy jak bardzo jesteśmy najedzeni. Kiedy już się zbieramy do wyjścia zauważam jak Pelin do kogoś macha. Nieznajoma dziewczyna o blond włosach podchodzi do nas i wita się z moją "przyszłą". Śmieją się we dwie i potem spoglądają na mnie. Marco Reusa, który stoi i patrzy na te dwie niewiasty jak cielę na malowane wrota.

- Zapomniałabym... - przewraca oczyma - To jest Marco. Marco... Poznaj moją przyjaciółkę z Polski Anię. - mówi z delikatnym uśmiechem.
- Witaj Aniu. - podaję dłoń dziewczynie - Długo mieszkasz w Niemczech? - pytam, by nie wyjść na gbura.
- Od jakiegoś tygodnia, no może dwa. - wspomina z delikatnym uśmiechem blondynka.
- Ania mieszka w tej samej dzielnicy co Ivan i Dominika. - dodała z szerokim uśmiechem moja luba.
- Naprawdę? - udaję zainteresowanego, bo i tak wiem, że z pocałunku nici.
- Tak. Mają wspaniałą córeczkę Sophie. - uśmiechnęła się szeroko.
- Tak... Wspaniałą... - Pelin powtarza nieco spokojniej i z mniejszym entuzjazmem.



Jakoś mi słabo wychodzą te rozdziały, ale starałam się dzisiaj dodać wam coś ciekawszego, mam nadzieje, że was nie zawiodłam! To do soboty! :*



Część 8.

Piątek, 10 kwietnia 2015r. Monachium.




Na szczęście po niefortunnym wypadku odnaleźliśmy małą Sophie w tym samym miejscu w parku, gdzie została zostawiona przez jakże nieudolnego i bezmózgiego współlokatora imieniem Ivan. Niech mnie ręka boska broni przed zostawieniem małej w jego łapach. Przecież w ten sposób mogli nam odebrać prawa do maleństwa, a dziewczynka zostałaby oddana do domu dziecka, na co nie pozwolę.

- Sophie... Już nigdy nie zostawię Cię w rękach tego łamagi. - wyszeptałam cicho jej na uszko.

Dziewczynka popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczyma i przytuliła do mnie, Ivan oczywiście stał obok i przyglądał się nam z smutną miną, choć jakoś próbował tłumaczyć sobie, że nic takiego nie zrobił. Kompletny dupek bez większej wyobraźni. Jak można zostawić dziecko same w parku, a sobie biegać razem z Mario po ulicach Monachium? 

- Może zechcecie ze mną iść na ciastko w ramach przeprosin? - zaproponował z lekką skruchą w oczach młody Knezević.
- Żebyś o nas zapomniał? - spojrzałam na niego z oskarżycielską miną.
- Dominika... - idzie za mną do kuchni - Nie chciałem, żeby tak wyszło. - Wiem, że jestem bezmózgiem... Wczoraj mi to wypomniałaś ponad trzydzieści sześć razy. - westchnął przewracając oczyma.
- Bo jesteś bezmózgiem! - syknęłam.
- Trzydzieści siedem. - pokręcił głową.

Chwilę potem weszliśmy do kuchni, przekazałam mu słoiczek z ciepłą brzoskwiniową zupką dla naszej małej księżniczki, która już czekała na jedzenie w krzesełku dla dzieci. Ubrałam na jej szyję kolorowy śliniaczek i spojrzałam na winowajcę dnia wczorajszego.

- Nakarm ją, a ja zmyję naczynia. - powiedziałam nadal urażona, jednak wiedziałam, że karmienie tej małej, a zarazem wybrednej dziewczynki będzie dla niego najsurowszą karą.

Odwróciłam się i zaczęłam zmywać talerze po śniadaniu i kubki po kawie i herbacie. Mimo wszystko, by zadowalać się widokiem męczącego się Ivana wraz z małą łobuziarą, zerkałam na nich kątem oka. Wiedziałam, że brzoskwiniową zupką jest ciężko nakarmić Sophie, ponieważ nie lubiła jej, tak jak brokułów. Pluła jedzeniem na prawo i lewo, a w końcu na zmęczonego i poddanego Ivana, który już klęczał obok krzesełka. Mimo wszystko po chwili coś się uspokoiło, Knezević zaczął skutecznie ją karmić tą zupką. Spojrzałam niepewnie na dwójkę i zauważyłam jak Ivan na zmianę z Sophie objadają się przysmakiem, a raczej to czego nie zje maleństwo, to zjada jego opiekun. Pokręciłam głową i zaczęłam wycierać naczynia.

- Dominika... Ona chyba będzie wymiotować... - spojrzał na mnie wymownie.

Spanikowałam. Nie miałam nic. Pierwsze co mi wpadło w dłonie to czapka Ivana, którą miał na głowie. Dziewczynka zwymiotowała do niej, a ja uratowałam podłogę przed wymiocinami! Brawo ja, ale dociera do mnie oburzony głos Ivana, który już wcześniej był zbulwersowany.

- To moja ulubiona czapka! - krzyczał - Dostałem ją od mamy na święta! Jak mogłaś mi to zrobić!? - powtarzał, a ja podeszłam do śmietnika i wyrzuciłam ją jak śmiecia.

Co było potem? Oczywiście zaczął się rozczulać nad nią i mówił jaka jestem okrutna i bezlitosna.

- Będziesz jeszcze miał miliony takich czapek. - przewróciłam oczami i wzięłam na ręce zadowoloną i zwycięską dziewczynkę, jestem pewna że jej też nie przypadła do gustu czapka Ivana Knezević'a. 


Dzisiaj krótko, bo się śpieszyłam XD Do zobaczenia za tydzień w sobotę. :*

sobota, 22 października 2016

Część 7.

Czwartek, 9 kwietnia 2015 Dortmund.



Dziś miałem kolejną jazdę, kolejna nadzieja, że ją spotkam. Poczuję jej dotyk i zapach jej perfum, zobaczę jej niesamowicie szeroki, promienny uśmiech, usłyszę jej delikatny i subtelny głos. A kto wie? Może nawet umówię się z nią do kina i na pizze? Taką z podwójną ilością sera i z bekonem, to lubię! Ale... To dziewczyna... Pewnie nie lubi bekonu. Niech sama wybierze rodzaj pizzy, a ja się dostosuję. Już się zbliża, granatowa eLka. Ale co to? Dlaczego w niej siedzi jakiś stary zgredzik? Przecież umówiłem się z nią... Co tu jest grane? Może się spóźni? Nie, ten mężczyzna macha do mnie... Podchodzę do niego i schylam się do okna.

- Panie Reus? Na co pan czeka? Jedziemy. - mówi ze śmiechem, a ja patrzę na jego złoty ząb, którym się szczerzy do mnie.
- Przepraszam Pana, ale byłem umówiony z Panią Wastedowić. - powiedziałem spokojnym tonem.
- Pelin nie może, więc to ze mną będzie mieć już zawsze jazdy. - wspomniał i otworzył mi drzwi bym mógł wejść do auta.

Wsiadłem, przygotowałem się do jazdy, cisnąłem sprzęgło do podłogi i odpaliłem silnik. Ruszyliśmy tempem ślimaczka winniczka i jakoś wyjechaliśmy na ulice zapełnione dortmundczykami. Jechałem i zachwycałem się w myślach jej uroczym imieniem... Pelin... Ciekawe co oznacza jej imię? Jest naprawdę okryte tajemnicą tak jak jego właścicielka. Ah! Ile bym dał by ją spotkać jeszcze raz, albo by siedziała na miejscu jej ojca, który trzyma teraz kierownice i dotyka mojej dłoni. Błech..!

✽✽✽



Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie. - Tak samo ja pojmuję to paradoksalne pojęcie jakim jest miłość. Ale cóż... Miłość już taka jest, a w szczególności ta zraniona. Wiele lat temu miałam przy swoim boku wspaniałego mężczyznę, człowieka dla którego zrobiłabym wszystko. A on co? Rozkochał i zostawił. Zostawił dla kogo? Dla jakiejś laski, która pracowała w jego biurze jako pomocnica. Ona też go potem rzuciła. Chciałoby się powiedzieć... Karma wraca kotku! Ale nie jestem taka chamska. Choć nadal gdy widzę kosze na śmieci myślę o nim. Czemu z nim zerwałam? Bo nie szanował moich rodziców. Obgadywał ich przy naszych wspólnych znajomych, żartował z nich, choć tego bym tak nie nazwała... Może i kochał, ale wyśmiewając ludzi dla których jestem gotowa zginąć zranił moje uczucia. Teraz zapytasz, czemu to on zerwał, a nie ja, skoro tak mnie ranił przez prawie dwa lata? Śmieszna i żałosna historia... Zerwał ze mną przez żart na Prima Aprilis. Razem z przyjacielem, o którego zresztą był cholernie zazdrosny i przez którego nie raz oberwałam obmyśliliśmy plan. Wysłał mi kilka wiadomości o dość pikantnych sprawach, na które odpisywałam. Wspaniały plan by zerwał, bo ja nie potrafię krzywdzić, jak to wszyscy twierdzą jestem zbyt "delikatna". Przeczytał to wszystko i wyzwał mnie od najgorszych. Tego dnia mnie zabolało to jak mnie potraktował i płakałam przez najbliższy tydzień nie wychodząc z pokoju, co nazywałam bólem brzucha, by nie musieć wychodzić, kiedy mama wołała mnie do gości, ponieważ była wtedy Wielkanoc. Najgorsza Wielkanoc mojego życia. Ale potem, gdy zauważyłam go z inną poczułam jakąś nieokreśloną ulgę i wolność. Od dwóch lat jestem samotną, ale wreszcie szczęśliwą kobietą.
Teraz idę z wypakowanymi torbami przez galerię handlową. Wszystko to prezenty dla moich rodziców z okazji 25 lecia ich małżeństwa. Jestem tak szczęśliwa, że ich mam.

- Pelin! - woła za mną jakiś nieznajomy głos, odwracam się i widzę blondyna w niebieskiej bejsbolówce. To przecież Marco Reus. Ciekawe skąd zna moje imię, a raczej pseudonim, bo nie mam tak na imię.
- Witaj... - śmieję się i czekam, aż podbiega do mnie - Co tu robisz? Jak jazdy z moim tatą? - pytam ciekawa.
- Świetnie. - mówi z lekkim uśmiechem i zabiera mi torby z rąk - Pomogę Ci nieść Pelin... - ofiaruje się.
- Nie ma sprawy. - uśmiecham się szeroko - Mam na imię Apolonia... - śmieję się głośno - Pelin to skrót dla przyjaciół i rodziny. - wyjaśniam idąc obok niego.
- A nie jestem już przyjacielem? - zaśmiał się uroczy blondyn.
- Jeszcze nie, ale może się odwdzięczę za te torby, które za mnie teraz dźwigasz. - wspominam z promiennym uśmiechem.
- Wolałbym wypad do kina i na pizze we dwójkę. - stwierdza ze śmiechem.
- To ma być zaproszenie na randkę? - pytam patrząc na niego kątem oka.
- Nazywaj to jak chcesz. - mówi spokojnym tonem, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
- No dobrze... Będę czekać na Ciebie pod Iduna Parkiem. - wkładam torby do bagażnika auta.
- O której? - uśmiecha się szeroko.
- O... - zamyślam się na chwilę - Siedemnastej.



Zapraszam na 7! :* Komentujcie, czytajcie, wyświetlajcie, kolejny za tydzień! :3

piątek, 14 października 2016

Część 6.

Czwartek, 9 kwietnia 2015 okolice Monachium.



Od poniedziałku mieszkam w domu razem z Dominiką. Jest okropną pedantką i wszystko musi mieć uporządkowane. To irytujące dla osoby takiej jak ja. W swoim dawnym mieszkaniu robiłem co chciałem, jak chciałem to umyłem naczynia, moje ubrania czasem mieszały się z brudnymi, ale po zapachu potrafiłem dojść czy są czyste, czy nie. A ona? Szkoda gadać! Ciągle wchodzi w moje życie, a raczej do mojego pokoju, wmawiając mi, że wkrótce mogę się zgubić we własnym brudzie. Trudno! Jak się zgubię to posprzątam! Moje skarpetki jej przeszkadzają na środku pokoju? Jeśli tak to niech je sama sprzątnie, są w sumie czyste...
Znów wlazła do mojego pokoju. Boże... Dopiero jest kilka minut po siódmej! Dlaczego ona mi to robi? Dziś nie mam porannego treningu i mogę się wyspać, ale ona mi chyba na to nie pozwoli. Siadam na łóżku i ocieram zaślepione słońcem oczy, gdy podnosi kremową roletę. Ziewam i patrze na nią, sadza mi na łóżku małą Sophie i patrzy na mnie wymownym wzrokiem. Czy znów coś zrobiłem? A może przeszkadzają jej porozrzucane rzeczy po moim pokoju? Cóż! To moje królestwo! Mogę robić co zechcę.
- Zajmij się Sophie... - mówi patrząc w okno - Mam dziś bardzo pracowity dzień w pracy i nie mogę jej zabrać. - wspomniała.
- Pracowity dzień? - uśmiecham się szeroko - To oznacza, że masz do upieczenia kolejne drożdżówki, pączki i inne pierdółki? - wzdycham i patrzę jak Sophie na czworakach wędruje po łóżku w moją stronę.
- Więcej wnoszę do domowego budżetu niż Ty tą swoją pseudo graniem w piłkę nożną! - powiedziała dość dosadnie i głośno - A Ty nie potrafisz tego uszanować Ivan! - oskarżycielsko popatrzyła w moją stronę.
Wzruszyłem ramionami i pokręciłem głową. Ona chyba na serio nie wie, czym jest ciężka praca, czyli gra w piłkę nożną oraz codzienne treningi. Zatraciła się w świecie zwanym cukiernią. Wzdycham, więc spokojniej, żeby jej czegoś nie powiedzieć bardziej obraźliwego i przytulam małą Sophie. Chociaż tej małej nie przeszkadza, że mam trochę nabałaganione w pokoju.
- Okej, zajmę się nią dziś, ale jutro wieczorem razem z Sophie wychodzicie na miasto, albo w odwiedziny do Mario. - mówię jasno.
- Dlaczego? - kręci głową niezadowolona moim warunkiem.
- Chcę tu zaprosić znajomych. - odpowiadam nie do końca zgodnie z prawdą - Nie chcę by Sophie nam przeszkadzała.
- Nie chcesz by Sophie Ci zawadzała? - wyraźnie zauważam jej zdziwienie - Powiedz po prostu, że to nie ona Ci przeszkadza, tylko ja. - wzdycha cicho.
- Między innymi. - sugeruję spokojnym tonem bawiąc się rączkami małej Sophie.
Chyba wygrałem tą sprzeczkę, bo opuściła moje królestwo z wielkim trzaskiem drzwi. Dobrze, że wyszła bo już robiła się denerwująca. Tak więc jeden - zero dla mnie!

No więc zaczyna się dzień! Sadzam małą Sophie na swoim krzesełku dla dzieci. Jak zwykle muszę jej przygotować kaszkę, to nie problem ponieważ wyszło mi. Co teraz? A tak! Spacer. Ubieram ją w różową kurteczkę i zakładam buciki. Buciki to zgroza! Nie potrafię ich naciągnąć na jej stópkę, kiedy w końcu czuję się jak zwycięzca, okazuje się że założyłem je odwrotnie. Nie kapituluję, wpycham je po raz kolejny. O tak Kneza, jesteś Bogiem dziecięcych bucików! Podnoszę ją i wsadzam ją do wózka, łatwizna. Dziećmi mogę się zajmować całymi dniami. Przykrywam ją różowym kocykiem i ruszamy do parku. Przechadzam się z nią wielce dumny, niczym młody tatuś. Czasem poprawiam jej kocyk. W końcu siadam na ławkę i rozglądam się wokół. Zauważam Mario, który biega po parku w słuchawkach. Podbiega do mnie.

- Cześć Goetze. - mówię z szerokim uśmiechem - Jak trening? - pytam ciekaw.
- Dobrze, a Ty nie trenujesz? - wyraża swoje zdziwienie.
- Nie teraz. Jestem tu razem z Sophie. - przewracam oczyma.
- Nawet na jedną rundkę po parku się nie dasz namówić? - śmieje się głośno.
- A co mi tam! Sophie śpi. - mówię i okrywam ją ponownie kocykiem.

Po chwili razem z Mario już biegamy po parku. Mijają sekundy, minuty. Chyba łapiemy razem lepszy kontakt z bratem Dominiki. W końcu tak się zagadaliśmy, że pobiegliśmy do domu. Wszedłem zmęczony i skierowałem się do kuchni po szklankę wody. Była już tam Dominika, wypełniała jakieś faktury. Nalałem sobie wody do szklanki.

- A gdzie Sophie? Śpi? - pyta ciekawa i spogląda na mnie spod okularów.

O kurde! Zapomniałem Sophie!


Co za człowiek z niego XDD

sobota, 8 października 2016

Część 5.

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 okolice Monachium.

Od tygodnia pomagam mojej młodszej siostrze w przeprowadzce do nowego domu, gdzie ma zamieszkać razem z Ivanem. Nie jestem co do niego przekonany, ale wiem też że tak chcieli Julia i Peter i to dla dobra małej Sophie. Doskonale wiem, że dziewczynka potrzebuje teraz jak najwięcej czułości i miłości, a Dominika i Ivan potrafią jej to zapewnić. Może, sami jeszcze do tego niezbyt są dorośli i między nimi jest jak jest, a jest praktycznie sama nienawiść od pierwszego spotkania, ale może temu maleństwu uda się ich zbratać. Ja i Ivan nie jesteśmy przyjaciółmi, ale też nie jesteśmy wrogami, po prostu się akceptujemy. Odkąd przybył do Monachium i Guardiola wprowadził go w tajniki naszej drużyny nie utrzymałem z nim dłuższej rozmowy, niż czasem na boisku podczas meczu, krótkiego "Podaj do mnie!" lub coś w ten deseń. A teraz ma zamieszkać w jednym domu z moją najukochańszą siostrzyczką? Oh... Jakie życie bywa przewrotne.

- Mario! Nie upuść tego obrazu! - krzyczy w moją stronę - Jest bardzo cenny. - wypomina mi to już chyba po raz setny.
- Ok siostrzyczko. - mówię pełen spokoju i podnoszę obraz trochę wyżej, by nie sięgał ramą podłogi.
- Mógłbyś go przywiesić? Za chwilę przyjdzie Ivan i zechce zająć ten pokój, a tym obrazem pragnę zaznaczyć, że to pomieszczenie należy już do mnie i aby szukał innego kąta. - zaznaczyła oschłym tonem.
- Jasne... - mówię biorąc gwóźdź do ręki i przystawiam go do ściany - Na tej wysokości? - pytam stojącą za mną dziewczynę.
- Trochę wyżej, chcę żeby był bardziej widoczny. - oznajmia pełna skupienia.
- Wyżej? Wyżej nie mogę! Jestem za niski... - mówię i patrzę na nią zniecierpliwiony, nie lubię tak stać w bezruchu.
- No dobrze, niech będzie tutaj... Za chwilę przyniosę Ci młotek, a Ty się nie ruszaj! - mówi stanowczo i wychodzi z pokoju.

Stoję jak ten debil na krześle i trzymam dłoń wysoko nade mną. Zerkam kątem oka na okno, w którym widzę piękny ogród i drogę po której przejeżdżają od czasu do czasu samochody. Naglę zauważam piękną i urodziwą kobietę o jasnych jak mleko włosach idącą drogą, szuka czegoś w swojej czarnej torbie. Naprawdę śliczna i taka delikatna. Rozmarzony upadam z krzesła na podłogę i to z ogromnym hukiem.

- Mario! Co Ty wyprawiasz?! - wbiegła do pomieszczenia przestraszona Dominika.
- A nie widać? Spadłem z tego krzesełka! Ileż można czekać na ten młotek!? - syknąłem już poirytowany i złapałem się za nogę. - Ugh... Boli... - moja noga chyba, była stłuczona.


✽✽✽

Kilka dni temu przeprowadziłam się na to osiedle, potrzebowałam tego ze względu na ostatnie wydarzenia. Otóż stałam się świadkiem koronnym w sprawie morderstwa mojego chłopaka. Marek, bo tak miał na imię mój luby stracił kontrolę nad swoim nałogiem, alkohol był dla niego czymś najważniejszym, dla niego mógł zabić, a w tym przypadku dla niego poświęcił swoje życie. Bardzo go kochałam, a on mnie, jednak nie tak bardzo jak butelkę trunku.
Tamtego wieczoru szliśmy razem ulicą, na dworze paliły się latarnie, a nikogo nie było wokół. Nie był pijany, nie wziął tego dnia ani jednej kropli do ust, byłam z niego taka dumna. Jednym słowem byłam szczęśliwa, że zamiast wydać pieniądze na kolejną butelkę, wydał je na nasze bilety do kina. Niestety nasza sielanka nie trwała wiecznie, w pewnej chwili gdy byliśmy na nieoświetlonym osiedlu wybiegło trzech mężczyzn z zasłoniętymi twarzami. Okazało się, że Marek nie oddał im pieniędzy i przyszli się zemścić. Można już sobie wyobrazić co było dalej... Nie mogę już tego wspominać po prostu nie chcę.

- To Twój nowy dom... - powiedział funkcjonariusz i podał mi klucze od nowego domku na niemieckim osiedlu.

Weszłam do domu i tam poczułam ogromną ulgę. Mogę zacząć nowe życie i zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło w Polsce. Może to nie będzie łatwe, ale dam sobie radę. Dlaczegóż by nie? Zacznę żyć jak człowiek, znajdę pracę, przyjaciół i będę naprawdę szczęśliwa w Niemczech. Do Polski nie chcę wrócić, nawet ten język zaczął mi przypominać o Marku...

Z lekkim poślizgiem ale jest! :D

piątek, 30 września 2016

Część 4.

Czwartek, 30 marca 2015r. Monachium.




To właśnie dziś odbył się pogrzeb naszych przyjaciół. Julia i Peter byli naprawdę wspaniałymi ludźmi, mieli cudowne plany na przyszłość, a ich świat krążył wokół ich małej córeczki Sophie. Nie wiem jak sobie teraz poradzimy bez nich, bez ich wsparcia. Każde z nich pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Postanowiłam dać sobie szansę i zająć się przez najbliższe tygodnie małą dziewczynką. Nie mam pojęcia jak Ivan wyobraża sobie całą sprawę, ale ja na pewno nie zostawię dziecka w rękach opieki społecznej, a tym bardziej w domu dziecka, w którym wychowałam się ja i Mario. Wiem jakim ciężkim okresem był tamtejszy pobyt. Mieliśmy tylko siebie nawzajem. Mój kochany brat mi pomoże w wychowaniu małej, ale wiem że sam ma wiele pracy w klubie. Codziennie treningi od rana do wieczora mogą być naprawdę męczące, ale co ja mogę powiedzieć? Sama również pracuję w cukierni jako sprzedawczyni. A Ivan? On chyba nawet nie kiwnie palcem, choć widzę że dręczą go wyrzuty sumienia, kiedy siedzi z małą i razem oglądają kreskówki na Cartoon Network. Ja w tym czasie częstuję gości jedzeniem podczas poczęstunku po pogrzebie.

- Pelin... - zwracam się do przyjaciółki - Mogłabyś zająć się na chwilę Sophie, muszę porozmawiać z Ivanem. - mówię spokojnie.
- Jasne... Nie ma o czym mówić. - mówi i podchodzi do maleństwa, które bierze na ręce - To co Sophie? Poubieramy lalki? - uśmiecha się do dziewczynki, która wyrażając zadowolenie klaszcze w rączki.

Odprowadzam wzrokiem Pelin i Sophie z pokoju i niepewnie siadam na brzegu kanapy, obok Knezevic'a. Mężczyzna jest ubrany w czarną koszulę w kratę i luźne jeansy, oczywiście na głowie ma założoną tę czarną czapkę. Po co mu ona do cholery? Czy coś ukrywa? A może ma zakola lub łysieje? Nie wiem, ale zawsze zadaję sobie te pytania, kiedy widzę go w tym okryciu głowy. Ciekawe co ma do ukrycia przed światem?


✽✽✽

Siedziałem spokojnie na podłodze z małą Sophie i oglądałem kreskówki. Naprawdę dziwne, że kilku ludzi przebranych za skrzaty, śpiewające jedną bzdurną pioseneczkę potrafią uspokoić dzieciaka na dobre. Od śmierci jej rodziców minęło dobre kilka dni, a ta kilkuletnia istotka zdążyła wylać już wiadro łez. Może niewiele rozumie, ale na pewno odczuwa brak swoich rodziców. Nigdy nie poczułem straty rodziców, zawsze byli przy mnie, nie wyobrażam sobie meczu po którym bym nie zadzwonił do mamy i nie dostał pochwały lub bury od ojca za dobrze, ewentualnie źle rozegrany mecz. W porównaniu do Dominiki i Mario miałem dzieciństwo jak z bajki. Teraz musiałem zadecydować o losie tej małej dziewczynki, która siedzi obok mnie i patrzy zahipnotyzowana w ekran telewizora. Kiedy odcinek bajki dobiega końca, dziecko przytula się do mnie swoimi małymi łapkami i patrzy błagalnym wzrokiem bym włączył kolejny odcinek.

- Sophie... - mruczę zmęczony oglądaniem bajek - Może obejrzymy mecz? Właśnie leci Hannover z Wolfsburgiem. - proponuję z szerokim uśmiechem, ale dziewczynka robi zniesmaczoną minę.

Oj chyba za chwilę zbierze się maleństwu na płacz, a za ścianą siedzi stado nienajedzonych gości, których obsługuje Dominika, która raczej nie będzie mieć czasu na zajmowanie się Sophie. Wtedy to ja nieudolnie będę musiał uciszać dziewczynkę, na czym kompletnie się nie znam. Na szczęście gdy już sięgam po pilota, by włączyć kolejną bajkę zjawia się Dominika i Pelin, która zabiera dziecko opuszczając pomieszczenie.
Chyba będzie pogawędka między mną, a Dominiką na temat małej. Zapewne chce wiedzieć czy chcę jej pomóc w wychowaniu naszej chrześnicy. Widzę jej niewdzięczny wzrok, którym obdarza moją czapkę. Nie wiem co do niej ma, ale nie podoba mi się ten jej kontakt wzrokowy z moim ulubionym okryciem głowy. "Zaraz zaatakuje lwica." - myślę.

- Ivan... - zaczyna spokojnym tonem - Musimy porozmawiać o Sophie. - mówi.
- Wiedziałem, że będziesz chciała o tym pomówić, to nieuniknione. - wzdycham patrząc na swoje dłonie, rozmowa jest dla mnie trudna.
- Nie radzę sobie z nią. Potrzebuję pomocy. - wyznaje cichym tonem.
- Doskonale Cię rozumiem Dominika... - kiwam głową i patrzę na nią - Pomogę Ci. - sam nie wiem jak udaje mi się to powiedzieć, a na ustach kobiety widzę lekko widoczny uśmiech - Jutro przywiozę rzeczy i zamieszkamy we trójkę, tak jak chciała Julia i Peter. - uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
- Naprawdę nie musisz tego robić Ivan... - uśmiecha się przez łzy.
- Musze. Robię to dla nich. - patrzę na fotografię Brovs'ów - I dla Sophie. - dodaję.


Tak to się musiało skończyć, inaczej nie miałabym pola do popisu ^^ Teraz się zacznie XD



piątek, 23 września 2016

Część 3.

Środa, 29 marca 2015r. Dortmund.

Od kilku dni byłem męczony przez wyrzuty sumienia, że powinienem zrobić prawo jazdy.  Tyle już jeździłem bez prawka i zarobiłem na mandaty, że moja dniówka, którą zarabiam w Borussii Dortmund to za mało. Stwierdziłem, że muszę wziąć się w garść i je zrobić. Dziś miałem mieć swoją pierwszą jazdę, czekałem w umówionym miejscu, niedaleko Signal Iduna Park. Ciekaw byłem z kim będę jeździć, ponieważ będąc w biurze sekretarka powiedziała, że sama nie jest pewna. Zapewne z jakimś mężczyzną po sześćdziesiątce. Spojrzałem na zegarek, instruktor wyraźnie się spóźniał o 5 minut, albo i nie, może dlatego że stoję w nie tym miejscu gdzie trzeba. Rozglądam się, eh... Gdyby coś się stało to by zadzwonił. Patrzę w lewo nic nie ma.... W prawo... O! Zbliża się L'ka. Ale co to..? Kobieta? Patrzę na skupioną blondynkę za kierownicą, która wysiada z auta i poprawia sobie włosy. Idzie w moją stronę i staje obok mnie.

- Pan Marco Reus? Byliśmy umówieni na jazdę. - wspomniała z uśmiechem i podała mi dłoń.
- Zgadza się. - potwierdzam trochę zaskoczony - Spodziewałem się mężczyzny. - wspominam idąc obok niej do samochodu.
- Mój ojciec rozchorował się, więc musiałam go zastąpić. Bardzo mi przykro, że pana tak zawiodłam. - zaśmiała się.

Wygląda na naprawdę miłą dziewczynę, a do tego jaką urodziwą. Westchnąłem i usiadłem za kierownicą, wykonywałem wszystkie polecenia uroczej damy. Czasem nasze dłonie się stykały, gdy źle pojechałem. Można powiedzieć, że robiłem to specjalnie by dotknąć jej drobnej dłoni. Miała taki ładny błękitny lakier na paznokciach, chyba jak to mówiła ostatnio żona Mats'a Hummelsa to są "hybrydy".


- Wieje. - powiedziała krótko i popatrzyła przed siebie.
- Masz rację. Marna dziś pogoda. - odpowiedziałem patrząc przez okno, na wietrzną pogodę.
- Silnik wieje. Zmień bieg na dwójkę. - powiedziała rozbawiona, a ja speszony swoją odpowiedzią zmieniłem bieg.

Po godzinie jazdy, wysiedliśmy z auta. Chciałem jeszcze zamienić z nią parę słów, ale czekał na nią już kolejny kursant, kolejny mężczyzna. Westchnąłem cicho i popatrzyłem w jej błękitne tęczówki, które chyba mnie oczarowały. Dostała telefon, kiedy podpisywałem kartę. Mówiła o jakimś pogrzebie i małej Sophie, i że wyjedzie do Monachium jak tylko będzie mogła. Ciekawy jestem o co chodzi, ale nie będę taki dociekliwy, jeszcze sobie coś o mnie pomyśli.


✽✽✽



Dziś miałam trudny dzień, najpierw dowiedziałam się o tym, że muszę zastąpić ojca w pracy, a potem jazda z coraz to innym mężczyzną. Jednak jeden z nich zapadł mi w pamięć, ten blondyn o zielonych oczach i figlarnym spojrzeniu. Był naprawdę zabawnym mężczyzną, szczególnie gdy nawiązała się między nami ta krótka rozmowa o pogodzie. Wtedy poprawił mój humor. Z tego co o nim wiem, a wiem dość dużo, bo jeżdżę na prawie każdy mecz BVB to jest piłkarzem i to bardzo utalentowanym. Co prawda ma już chyba partnerkę, ale ja bym się mu nie opierała. Zachichotałam pod nosem i przejeździliśmy razem godzinę, która upłynęła nam dość szybko. Gdy dałam mu kratę godzin, by ją podpisał zadzwonił mój telefon, oczywiście zaczerwieniłam się, kiedy zabrzmiał dzwonek Bonnie Tyler "If you were a woman" z 1986r. Uwielbiam tę piosenkę, ale Dominika miliony razy mówiła mi, że to badziew i żebym ją zmieniła. Jak na złość ustawiłam tę piosenkę, by było wiadomo, że to właśnie młoda Goetze dzwoni.

- Słucham ja Ciebie... -zaśmiałam się odbierając telefon od przyjaciółki.
~ Pelin? Przyjedziesz do Monachium? - mówi do mnie cichym tonem.
- Dominika... O co chodzi? Czy coś się stało? - pytam zdziwionym tonem, nigdy nie była tak smutna.
~ Julia i Peter... Zginęli w wypadku. - odpowiada, zapewne ma łzy w oczach.
- O matko... Przykro mi. Co z małą Sophie? - pytam - Kiedy pogrzeb? - zadaję wiele pytań na raz.
~ Jest w domu dziecka, a pogrzeb jest jutro. Zdążysz przyjechać? -pyta.
- Oczywiście, postaram się jutro rano pojechać do Monachium. - mówię spokojnie.


Z lekkim przyśpieszeniem, ale tak to już będzie, że rozdziały będą w piątki, bo wasza pseudopisarka będzie chodzić do szkoły w soboty i niedziele :( To do piątku! :*

sobota, 17 września 2016

Część 2.

W tym samym czasie...


Uwielbiam ją irytować, wtedy widzę w niej to dzikie zwierzę, które pragnie mnie zaatakować, ale jest bezbronna, ponieważ dzięki kamerom monitoringu to ja mam przewagę. Od kiedy przeniosłem się z Norymbergi do Monachium, czuję że mogę jej dopiekać bez przerwy. Można powiedzieć, że nienawidzimy się przyjaźnie. Tak wiem, dziwnie to brzmi, ale nie możemy żyć bez dogryzania sobie nawzajem. Znam ją około trzy długie lata, poznaliśmy się na zaaranżowanej przez naszych przyjaciół randce w ciemno. Oczywiście wszystko okazało się wielkim niewypałem. Gdyby miałaby jeszcze siostrę i psa, wybrałbym psa. Jest siostrą mojego znajomego, Mario z którym utrzymuję sporadyczne kontakty, po prostu nie należymy do tej samej grupy przyjaciół. Wracając do tej okropnej randki zaczęło się na tym, że spóźniłem się na nią 2 godziny. Podjechałem pod jej dom i co? Wyszła w obcisłej czarnej mini, a na nogach miała wysokie czerwone obcasy. Wszystko okej, ale była w nich ode mnie wyższa o dobre 10 centymetrów. Chciałem ją przewieźć swoim motorem, ale oczywiście stwierdziła, że popsuję jej fryzurę. Potem nakazała mi wsiąść do swojego garbusa, oczywiście to ona kierowała. Gdy już byliśmy w restauracji, zjedliśmy kolacje i okazało się, że zapomniałem portfela i to ona musiała za wszystko zapłacić. Totalna wtopa. Tak zaczęła się nasza nienawiść, a wzmocniła się po tym gdy zostaliśmy rodzicami chrzestnymi maleńkiej Sophie. Jesteśmy jak dzień i noc, jak biel i czerń, jak ogień i woda.

  Kiedy wyszedłem z cukierni i schowałem swoje drugie śniadanie do bagażnika swojego motocykla, usłyszałem dzwonek telefonu. Numer prywatny? Może ktoś chce bym udzielił mu wywiadu, albo czegoś dowiedzieć się o nowym nabytku Bayernu Monachium. Odbieram telefon, okazuje się, że to jednak nie jacyś dziennikarze, to nie sława zapukała do moich drzwi, ale śmierć moich najbliższych przyjaciół - Julii i Petera Brovs'ów.
- Czy może Pan przyjechać do szpitala i odebrać rzeczy zmarłych? - pyta policjant.
- Oczywiście. - mówię półgłosem.
Serce zaczyna bić mi jak dzwon, oboje byli dla mnie jak rodzina. Wszystkie najwspanialsze momenty naszego życia spędzaliśmy wspólnie, byłem świadkiem na ich ślubie, chrzestnym ich jedynego dziecka - małej Sophie. Bez dłuższego namysłu jadę do miejscowego szpitala, gdzie zapewne zobaczę ich zimne, blade ciała. Serce mi pęka, nie wiem co mam robić. Oj Ivan... Kim Ty teraz jesteś? Dlaczego tak się rozklejasz? Chyba wiem czemu... Straciłem dwie najbliższe mi osoby, które były dla mnie jak brat i siostra. Nogi mam jak z waty, zsiadam z motoru, ściągam swój kask i poprawiam moją grzywkę. Wchodzę i widzę zrozpaczoną Dominikę, sam mam łzy w oczach. Wiem, że ją ta informacja równie mocno wstrząsnęła. Julia była dla niej jak siostra, w końcu wychowały się w tym samym domu dziecka. Podchodzę do niej i zbędnych słów przytulam ją, by dodać jej otuchy i wesprzeć. Mimo naszej wzajemnej zawiści wspieramy się jak prawdziwi przyjaciele. Kiedy podchodzi do nas komisarz, ocieram łzy i patrzę na niego. Przedstawia nam się i opowiada o wypadku. "Nie było najmniejszych szans, by ocalić ich życie." - to zdanie jest dla mnie jednym z największych ciosów dzisiejszego dnia.
- W dokumentacji córki Państwa Brovs jest zapisane, że w razie śmierci rodziców, Ivan Knezevic i Dominika Goetze przejmują rolę rodziców zastępczych. - mówi stanowczym tonem.
- To znaczy, że mamy zostać rodzicami dla Sophie? - pyta kobieta stojąca obok mnie.
- Zgadza się. - odpowiada - Możecie zabrać dziewczynkę z domu dziecka niestety dopiero po upływie 24 godzin. - wspomina spokojnym tonem mężczyzna, po czym oddala się od nas.
To oznacza, że razem z Dominiką mielibyśmy wychować małą Sophie? O nie! Wszystko byleby nie wychowywanie dziecka z tą sztywniaczką! Mam 24 godziny na to, by zastanowić się czy chcę adoptować kilkumiesięczną dziewczynkę. Mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić. Dziecko zniszczy moje życie, a tym bardziej cudze. Niech Dominika wychowuje ją sama!


UWIELBIAM TO ZDJĘCIE! XD No, ale ok teraz was zostawiam z kolejną częścią! :* Widzimy się za tydzień :)

sobota, 10 września 2016

Część 1.

Poniedziałek, 27 marca 2015r. okolice Monachium.


Tego pięknego poranka nie zapomnę do końca mojego życia, w końcu to ten dzień moje życie odmienił. Zaczął się pozornie przyjemnie, zimny prysznic, gorąca kawa i szybko zrobiona kanapka na drugie śniadanie z serem przez mojego ukochanego starszego brata, Mario Goetze.
- Mam nadzieję, że pieczywo jest bezglutenowe!? - zażartowałam, lubiłam się z nim droczyć. - Bo jeśli nie, to opowiem wszystkim jak okropnie się odżywiamy. -zaśmiałam się i spojrzałam na pozornie poważnego Mario.
- Nie przesadzaj siostrzyczko, powinnaś być mi wdzięczna za to, że jestem tak litościwy i przygotowałem Ci drugie śniadanie do pracy. - prychnął obrażony, a ja tylko w podziękowaniu musnęłam przyjacielsko jego miękki policzek - Tak lepiej! - zachichotał.
Spojrzałam na zegarek, który nosiłam na lewym nadgarstku. W pół do godziny 7, a w sklepiku muszę być za 10 minut! Spóźnię się i stracę stanowisko kasjerki w rodzinnej firmie Thomlinghton'ów. Pracuję tam odkąd skończyłam tutejsze liceum, nabyłam tam wiele doświadczenia i nauczyłam się wypiekać co rusz to inne słodkości, ponieważ jest to jedna z najstarszych cukierni w Monachium. "W Brexlunch zjesz najlepsze wypieki w Bawarii" - tak brzmi nasz slogan. Trochę prymitywne i proste, ale jakie chwytliwe. Cukiernia ma ponad 97 lat, widziała już chyba wszystko co tylko mogła, a może przeżyje i mnie? Nie wiem, ale wiem jedno, że właściciele nie mają dzieci i pragną przekazać ją mi. Muszę pędzić, by się nie spóźnić.
- Dominika! - słyszę wołanie Mario z kuchni.
Popędzę do pracy, ale najpierw zabiorę ze sobą moje drugie śniadanie. Postanawiam w myślach i wracam do kuchni po tę skromną kanapkę. Odkąd mieszkam tylko z bratem, bardzo się wspieramy i pomagamy sobie nawzajem. Nasi rodzice oddali nas do domu dziecka, kiedy ja miałam 3 lata, a Mario 6. Zawsze marzyłam, by ktoś nas stamtąd zabrał i usłyszeć słowa: "Idziemy do domu". Niestety to się nie ziściło, gdy Mario ukończył 18 lat adoptował mnie i zamieszkaliśmy razem w Monachium. Mieliśmy łatwiej, bo mój starszy braciszek miał ogromny talent do gry w piłkę, a teraz gra w FC Bayern Monachium.

 Minęło kilka godzin, od kiedy siedziałam za ladą sklepu i podawałam coraz to inne ciasteczka i słodkie bułeczki klientom. Uwielbiałam kontakt z ludźmi, byłam bardzo miłą i przyjazną osobą, ale nie dla wszystkich. Zawsze dogryzałam mojemu "przyjacielowi" (?) Ivanowi Knezević'owi. Właśnie wszedł do cukierni, pod ręką trzymał swój kask motocyklowy, z którym był nierozłączalny, no pomijając tą czarną czapkę, którą nosił po domu. Otóż, Ivan i ja jesteśmy rodzicami. Oczywiście chrzestnymi, kilkumiesięcznej Sophie, która jest córką naszych wspólnych przyjaciół, Julii i Petera Brovs'ów. Kiedyś nas umówili na randkę w ciemno, ale nic z tego nie wyszło. I dobrze! Ivan jest obrzydliwy.
- Co chcesz? - pytam z dygresją, oboje za sobą nie przepadamy, on tylko sztucznie się uśmiecha w moją stronę.
- Te rogaliki z czym są? - dopytuje, a ja tylko przewracam oczyma, codziennie tu przychodzi i doskonale wie z czym są te rogaliki, więc po co mnie pyta?
- Z morelami i jabłkiem. - mówię w miarę spokojnie, bo wiem, że jestem nagrywana w kamerze monitoringu. - Zapakować Panu? - pytam patrząc mu w oczy.
- To może jednak wolę tę jagodziankę. Ile kosztuje? - pyta wyjmując portfel, już dobrze wiem, że nie wybierze tej jagodzianki, bo robi mi to na złość.
- 1 Euro. - mówię bez emocji.
- To może jednak poproszę tego croissanta. - mówi stanowczo, lecz nadal widzę ten jego irytujący uśmieszek.
- 50 Eurocentów. - mówię i odbieram od niego pieniądze, po czym wydaje mu resztę. - Miłego dnia. - dodaję, kiedy chowa resztę.
- Dziękuję Dominiko... - uśmiecha się szeroko i patrzy na mnie, gdy wychodzi przez drzwi.
W myślach każdego dnia obsypuję go najgorszymi wyzwiskami. Ivan jest jak okropne stado komarów, kiedy robisz grilla w upalny dzień. Zapewne on myśli o mnie tak samo, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Niech mnie nawet zabija w myślach. Nienawidzę go, a on mnie, jedyne co nas łączy to nasi wspólni przyjaciele Julia i Peter. Nagle słyszę dzwonek swojego telefonu, który leży pod ladą. Korzystając z tego, że nie mam już klientów, odbieram. W telefonie słyszę nieznajomego mężczyznę, który mówi mi, że jest z policji. Obawiam się o Mario, może coś nabroił? Wspomina coś o szpitalu, o nie... Pewnie Mario miał jakiś wypadek. Mylę się...
- Niebywale mi przykro, Pani Goetze... Państwo Brovs zginęli w wypadku samochodowym dzisiejszej nocy. Czy może Pani przyjechać do szpitala? - pyta łagodnym tonem policjant przez telefon.



sobota, 3 września 2016

Początek.

- Co to? - córka zmarłej przyjaciółki wyjęła coś spomiędzy kartek starej książki. - Ale śmieszne! To chyba Ty! - śmieje się Sophie, siedząca obok kilkuletniej Eleni, mojej wspaniałej córeczki.
Śmieszne zdjęcie okazało się być najwspanialszą pamiątką po najlepszych latach mojego życia. Kiedy dziewczynki opuściły pokój, pochyliłam się nad zdjęciem i cicho westchnęłam. Jedno wyblakłe zdjęcie, a tak wiele wspomnień, kiedy chłopcy wabili dziewczyny na wspólne wywoływanie zdjęć i dochodziło do pierwszych pocałunków w ciemni. Kto pamięta? Kto jeszcze czuje ten dreszcz emocji, kiedy odbierało się zdjęcia od fotografa? Czasy się zmieniły, córka przyjaciółki zamieszkała na planecie Instagram, zdjęcia robi komórką, a jedyne co wywołuje to zamieszanie. Sophie ostatnio nawet zrobiła mi wykład! Jest teraz takie coś, że robi fotę, wysyła na to coś i ta fota jest tam przez dobę. A potem znika, wyparowuje w kosmos. Jak to? Zapis niepowtarzalnej chwili, piękny obrazek - tak po prostu wyparowuje? Bezpowrotnie? Przyszło mi do głowy jedna myśl! Skoro świat oszalał na dobre, chyba najważniejsze są te wspomnienia, które zapisały się w nas. Głęboko w sercu, na najtwardszym dysku świata, którego nie zniszczy nas, ani żaden snapchacie skaże na wykasowanie. Nie pamiętasz - nie istniejesz. Ja jednak pamiętam i postaram się tu opowiedzieć wszystkie swoje wspomnienia związane z Ivanem, Marco i Mario. Jeśli myślisz, że ich znasz to przyznam Ci rację, ale zostań tu na wypadek, gdybyś miał zapomnieć.

Witam! Rozdziały będą dodawane w soboty/niedziele :) Zapraszam do czytania i pozdrawiam! <3 Mam nadzieje, że ktoś to będzie czytać :D