piątek, 30 września 2016

Część 4.

Czwartek, 30 marca 2015r. Monachium.




To właśnie dziś odbył się pogrzeb naszych przyjaciół. Julia i Peter byli naprawdę wspaniałymi ludźmi, mieli cudowne plany na przyszłość, a ich świat krążył wokół ich małej córeczki Sophie. Nie wiem jak sobie teraz poradzimy bez nich, bez ich wsparcia. Każde z nich pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Postanowiłam dać sobie szansę i zająć się przez najbliższe tygodnie małą dziewczynką. Nie mam pojęcia jak Ivan wyobraża sobie całą sprawę, ale ja na pewno nie zostawię dziecka w rękach opieki społecznej, a tym bardziej w domu dziecka, w którym wychowałam się ja i Mario. Wiem jakim ciężkim okresem był tamtejszy pobyt. Mieliśmy tylko siebie nawzajem. Mój kochany brat mi pomoże w wychowaniu małej, ale wiem że sam ma wiele pracy w klubie. Codziennie treningi od rana do wieczora mogą być naprawdę męczące, ale co ja mogę powiedzieć? Sama również pracuję w cukierni jako sprzedawczyni. A Ivan? On chyba nawet nie kiwnie palcem, choć widzę że dręczą go wyrzuty sumienia, kiedy siedzi z małą i razem oglądają kreskówki na Cartoon Network. Ja w tym czasie częstuję gości jedzeniem podczas poczęstunku po pogrzebie.

- Pelin... - zwracam się do przyjaciółki - Mogłabyś zająć się na chwilę Sophie, muszę porozmawiać z Ivanem. - mówię spokojnie.
- Jasne... Nie ma o czym mówić. - mówi i podchodzi do maleństwa, które bierze na ręce - To co Sophie? Poubieramy lalki? - uśmiecha się do dziewczynki, która wyrażając zadowolenie klaszcze w rączki.

Odprowadzam wzrokiem Pelin i Sophie z pokoju i niepewnie siadam na brzegu kanapy, obok Knezevic'a. Mężczyzna jest ubrany w czarną koszulę w kratę i luźne jeansy, oczywiście na głowie ma założoną tę czarną czapkę. Po co mu ona do cholery? Czy coś ukrywa? A może ma zakola lub łysieje? Nie wiem, ale zawsze zadaję sobie te pytania, kiedy widzę go w tym okryciu głowy. Ciekawe co ma do ukrycia przed światem?


✽✽✽

Siedziałem spokojnie na podłodze z małą Sophie i oglądałem kreskówki. Naprawdę dziwne, że kilku ludzi przebranych za skrzaty, śpiewające jedną bzdurną pioseneczkę potrafią uspokoić dzieciaka na dobre. Od śmierci jej rodziców minęło dobre kilka dni, a ta kilkuletnia istotka zdążyła wylać już wiadro łez. Może niewiele rozumie, ale na pewno odczuwa brak swoich rodziców. Nigdy nie poczułem straty rodziców, zawsze byli przy mnie, nie wyobrażam sobie meczu po którym bym nie zadzwonił do mamy i nie dostał pochwały lub bury od ojca za dobrze, ewentualnie źle rozegrany mecz. W porównaniu do Dominiki i Mario miałem dzieciństwo jak z bajki. Teraz musiałem zadecydować o losie tej małej dziewczynki, która siedzi obok mnie i patrzy zahipnotyzowana w ekran telewizora. Kiedy odcinek bajki dobiega końca, dziecko przytula się do mnie swoimi małymi łapkami i patrzy błagalnym wzrokiem bym włączył kolejny odcinek.

- Sophie... - mruczę zmęczony oglądaniem bajek - Może obejrzymy mecz? Właśnie leci Hannover z Wolfsburgiem. - proponuję z szerokim uśmiechem, ale dziewczynka robi zniesmaczoną minę.

Oj chyba za chwilę zbierze się maleństwu na płacz, a za ścianą siedzi stado nienajedzonych gości, których obsługuje Dominika, która raczej nie będzie mieć czasu na zajmowanie się Sophie. Wtedy to ja nieudolnie będę musiał uciszać dziewczynkę, na czym kompletnie się nie znam. Na szczęście gdy już sięgam po pilota, by włączyć kolejną bajkę zjawia się Dominika i Pelin, która zabiera dziecko opuszczając pomieszczenie.
Chyba będzie pogawędka między mną, a Dominiką na temat małej. Zapewne chce wiedzieć czy chcę jej pomóc w wychowaniu naszej chrześnicy. Widzę jej niewdzięczny wzrok, którym obdarza moją czapkę. Nie wiem co do niej ma, ale nie podoba mi się ten jej kontakt wzrokowy z moim ulubionym okryciem głowy. "Zaraz zaatakuje lwica." - myślę.

- Ivan... - zaczyna spokojnym tonem - Musimy porozmawiać o Sophie. - mówi.
- Wiedziałem, że będziesz chciała o tym pomówić, to nieuniknione. - wzdycham patrząc na swoje dłonie, rozmowa jest dla mnie trudna.
- Nie radzę sobie z nią. Potrzebuję pomocy. - wyznaje cichym tonem.
- Doskonale Cię rozumiem Dominika... - kiwam głową i patrzę na nią - Pomogę Ci. - sam nie wiem jak udaje mi się to powiedzieć, a na ustach kobiety widzę lekko widoczny uśmiech - Jutro przywiozę rzeczy i zamieszkamy we trójkę, tak jak chciała Julia i Peter. - uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
- Naprawdę nie musisz tego robić Ivan... - uśmiecha się przez łzy.
- Musze. Robię to dla nich. - patrzę na fotografię Brovs'ów - I dla Sophie. - dodaję.


Tak to się musiało skończyć, inaczej nie miałabym pola do popisu ^^ Teraz się zacznie XD



piątek, 23 września 2016

Część 3.

Środa, 29 marca 2015r. Dortmund.

Od kilku dni byłem męczony przez wyrzuty sumienia, że powinienem zrobić prawo jazdy.  Tyle już jeździłem bez prawka i zarobiłem na mandaty, że moja dniówka, którą zarabiam w Borussii Dortmund to za mało. Stwierdziłem, że muszę wziąć się w garść i je zrobić. Dziś miałem mieć swoją pierwszą jazdę, czekałem w umówionym miejscu, niedaleko Signal Iduna Park. Ciekaw byłem z kim będę jeździć, ponieważ będąc w biurze sekretarka powiedziała, że sama nie jest pewna. Zapewne z jakimś mężczyzną po sześćdziesiątce. Spojrzałem na zegarek, instruktor wyraźnie się spóźniał o 5 minut, albo i nie, może dlatego że stoję w nie tym miejscu gdzie trzeba. Rozglądam się, eh... Gdyby coś się stało to by zadzwonił. Patrzę w lewo nic nie ma.... W prawo... O! Zbliża się L'ka. Ale co to..? Kobieta? Patrzę na skupioną blondynkę za kierownicą, która wysiada z auta i poprawia sobie włosy. Idzie w moją stronę i staje obok mnie.

- Pan Marco Reus? Byliśmy umówieni na jazdę. - wspomniała z uśmiechem i podała mi dłoń.
- Zgadza się. - potwierdzam trochę zaskoczony - Spodziewałem się mężczyzny. - wspominam idąc obok niej do samochodu.
- Mój ojciec rozchorował się, więc musiałam go zastąpić. Bardzo mi przykro, że pana tak zawiodłam. - zaśmiała się.

Wygląda na naprawdę miłą dziewczynę, a do tego jaką urodziwą. Westchnąłem i usiadłem za kierownicą, wykonywałem wszystkie polecenia uroczej damy. Czasem nasze dłonie się stykały, gdy źle pojechałem. Można powiedzieć, że robiłem to specjalnie by dotknąć jej drobnej dłoni. Miała taki ładny błękitny lakier na paznokciach, chyba jak to mówiła ostatnio żona Mats'a Hummelsa to są "hybrydy".


- Wieje. - powiedziała krótko i popatrzyła przed siebie.
- Masz rację. Marna dziś pogoda. - odpowiedziałem patrząc przez okno, na wietrzną pogodę.
- Silnik wieje. Zmień bieg na dwójkę. - powiedziała rozbawiona, a ja speszony swoją odpowiedzią zmieniłem bieg.

Po godzinie jazdy, wysiedliśmy z auta. Chciałem jeszcze zamienić z nią parę słów, ale czekał na nią już kolejny kursant, kolejny mężczyzna. Westchnąłem cicho i popatrzyłem w jej błękitne tęczówki, które chyba mnie oczarowały. Dostała telefon, kiedy podpisywałem kartę. Mówiła o jakimś pogrzebie i małej Sophie, i że wyjedzie do Monachium jak tylko będzie mogła. Ciekawy jestem o co chodzi, ale nie będę taki dociekliwy, jeszcze sobie coś o mnie pomyśli.


✽✽✽



Dziś miałam trudny dzień, najpierw dowiedziałam się o tym, że muszę zastąpić ojca w pracy, a potem jazda z coraz to innym mężczyzną. Jednak jeden z nich zapadł mi w pamięć, ten blondyn o zielonych oczach i figlarnym spojrzeniu. Był naprawdę zabawnym mężczyzną, szczególnie gdy nawiązała się między nami ta krótka rozmowa o pogodzie. Wtedy poprawił mój humor. Z tego co o nim wiem, a wiem dość dużo, bo jeżdżę na prawie każdy mecz BVB to jest piłkarzem i to bardzo utalentowanym. Co prawda ma już chyba partnerkę, ale ja bym się mu nie opierała. Zachichotałam pod nosem i przejeździliśmy razem godzinę, która upłynęła nam dość szybko. Gdy dałam mu kratę godzin, by ją podpisał zadzwonił mój telefon, oczywiście zaczerwieniłam się, kiedy zabrzmiał dzwonek Bonnie Tyler "If you were a woman" z 1986r. Uwielbiam tę piosenkę, ale Dominika miliony razy mówiła mi, że to badziew i żebym ją zmieniła. Jak na złość ustawiłam tę piosenkę, by było wiadomo, że to właśnie młoda Goetze dzwoni.

- Słucham ja Ciebie... -zaśmiałam się odbierając telefon od przyjaciółki.
~ Pelin? Przyjedziesz do Monachium? - mówi do mnie cichym tonem.
- Dominika... O co chodzi? Czy coś się stało? - pytam zdziwionym tonem, nigdy nie była tak smutna.
~ Julia i Peter... Zginęli w wypadku. - odpowiada, zapewne ma łzy w oczach.
- O matko... Przykro mi. Co z małą Sophie? - pytam - Kiedy pogrzeb? - zadaję wiele pytań na raz.
~ Jest w domu dziecka, a pogrzeb jest jutro. Zdążysz przyjechać? -pyta.
- Oczywiście, postaram się jutro rano pojechać do Monachium. - mówię spokojnie.


Z lekkim przyśpieszeniem, ale tak to już będzie, że rozdziały będą w piątki, bo wasza pseudopisarka będzie chodzić do szkoły w soboty i niedziele :( To do piątku! :*

sobota, 17 września 2016

Część 2.

W tym samym czasie...


Uwielbiam ją irytować, wtedy widzę w niej to dzikie zwierzę, które pragnie mnie zaatakować, ale jest bezbronna, ponieważ dzięki kamerom monitoringu to ja mam przewagę. Od kiedy przeniosłem się z Norymbergi do Monachium, czuję że mogę jej dopiekać bez przerwy. Można powiedzieć, że nienawidzimy się przyjaźnie. Tak wiem, dziwnie to brzmi, ale nie możemy żyć bez dogryzania sobie nawzajem. Znam ją około trzy długie lata, poznaliśmy się na zaaranżowanej przez naszych przyjaciół randce w ciemno. Oczywiście wszystko okazało się wielkim niewypałem. Gdyby miałaby jeszcze siostrę i psa, wybrałbym psa. Jest siostrą mojego znajomego, Mario z którym utrzymuję sporadyczne kontakty, po prostu nie należymy do tej samej grupy przyjaciół. Wracając do tej okropnej randki zaczęło się na tym, że spóźniłem się na nią 2 godziny. Podjechałem pod jej dom i co? Wyszła w obcisłej czarnej mini, a na nogach miała wysokie czerwone obcasy. Wszystko okej, ale była w nich ode mnie wyższa o dobre 10 centymetrów. Chciałem ją przewieźć swoim motorem, ale oczywiście stwierdziła, że popsuję jej fryzurę. Potem nakazała mi wsiąść do swojego garbusa, oczywiście to ona kierowała. Gdy już byliśmy w restauracji, zjedliśmy kolacje i okazało się, że zapomniałem portfela i to ona musiała za wszystko zapłacić. Totalna wtopa. Tak zaczęła się nasza nienawiść, a wzmocniła się po tym gdy zostaliśmy rodzicami chrzestnymi maleńkiej Sophie. Jesteśmy jak dzień i noc, jak biel i czerń, jak ogień i woda.

  Kiedy wyszedłem z cukierni i schowałem swoje drugie śniadanie do bagażnika swojego motocykla, usłyszałem dzwonek telefonu. Numer prywatny? Może ktoś chce bym udzielił mu wywiadu, albo czegoś dowiedzieć się o nowym nabytku Bayernu Monachium. Odbieram telefon, okazuje się, że to jednak nie jacyś dziennikarze, to nie sława zapukała do moich drzwi, ale śmierć moich najbliższych przyjaciół - Julii i Petera Brovs'ów.
- Czy może Pan przyjechać do szpitala i odebrać rzeczy zmarłych? - pyta policjant.
- Oczywiście. - mówię półgłosem.
Serce zaczyna bić mi jak dzwon, oboje byli dla mnie jak rodzina. Wszystkie najwspanialsze momenty naszego życia spędzaliśmy wspólnie, byłem świadkiem na ich ślubie, chrzestnym ich jedynego dziecka - małej Sophie. Bez dłuższego namysłu jadę do miejscowego szpitala, gdzie zapewne zobaczę ich zimne, blade ciała. Serce mi pęka, nie wiem co mam robić. Oj Ivan... Kim Ty teraz jesteś? Dlaczego tak się rozklejasz? Chyba wiem czemu... Straciłem dwie najbliższe mi osoby, które były dla mnie jak brat i siostra. Nogi mam jak z waty, zsiadam z motoru, ściągam swój kask i poprawiam moją grzywkę. Wchodzę i widzę zrozpaczoną Dominikę, sam mam łzy w oczach. Wiem, że ją ta informacja równie mocno wstrząsnęła. Julia była dla niej jak siostra, w końcu wychowały się w tym samym domu dziecka. Podchodzę do niej i zbędnych słów przytulam ją, by dodać jej otuchy i wesprzeć. Mimo naszej wzajemnej zawiści wspieramy się jak prawdziwi przyjaciele. Kiedy podchodzi do nas komisarz, ocieram łzy i patrzę na niego. Przedstawia nam się i opowiada o wypadku. "Nie było najmniejszych szans, by ocalić ich życie." - to zdanie jest dla mnie jednym z największych ciosów dzisiejszego dnia.
- W dokumentacji córki Państwa Brovs jest zapisane, że w razie śmierci rodziców, Ivan Knezevic i Dominika Goetze przejmują rolę rodziców zastępczych. - mówi stanowczym tonem.
- To znaczy, że mamy zostać rodzicami dla Sophie? - pyta kobieta stojąca obok mnie.
- Zgadza się. - odpowiada - Możecie zabrać dziewczynkę z domu dziecka niestety dopiero po upływie 24 godzin. - wspomina spokojnym tonem mężczyzna, po czym oddala się od nas.
To oznacza, że razem z Dominiką mielibyśmy wychować małą Sophie? O nie! Wszystko byleby nie wychowywanie dziecka z tą sztywniaczką! Mam 24 godziny na to, by zastanowić się czy chcę adoptować kilkumiesięczną dziewczynkę. Mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić. Dziecko zniszczy moje życie, a tym bardziej cudze. Niech Dominika wychowuje ją sama!


UWIELBIAM TO ZDJĘCIE! XD No, ale ok teraz was zostawiam z kolejną częścią! :* Widzimy się za tydzień :)

sobota, 10 września 2016

Część 1.

Poniedziałek, 27 marca 2015r. okolice Monachium.


Tego pięknego poranka nie zapomnę do końca mojego życia, w końcu to ten dzień moje życie odmienił. Zaczął się pozornie przyjemnie, zimny prysznic, gorąca kawa i szybko zrobiona kanapka na drugie śniadanie z serem przez mojego ukochanego starszego brata, Mario Goetze.
- Mam nadzieję, że pieczywo jest bezglutenowe!? - zażartowałam, lubiłam się z nim droczyć. - Bo jeśli nie, to opowiem wszystkim jak okropnie się odżywiamy. -zaśmiałam się i spojrzałam na pozornie poważnego Mario.
- Nie przesadzaj siostrzyczko, powinnaś być mi wdzięczna za to, że jestem tak litościwy i przygotowałem Ci drugie śniadanie do pracy. - prychnął obrażony, a ja tylko w podziękowaniu musnęłam przyjacielsko jego miękki policzek - Tak lepiej! - zachichotał.
Spojrzałam na zegarek, który nosiłam na lewym nadgarstku. W pół do godziny 7, a w sklepiku muszę być za 10 minut! Spóźnię się i stracę stanowisko kasjerki w rodzinnej firmie Thomlinghton'ów. Pracuję tam odkąd skończyłam tutejsze liceum, nabyłam tam wiele doświadczenia i nauczyłam się wypiekać co rusz to inne słodkości, ponieważ jest to jedna z najstarszych cukierni w Monachium. "W Brexlunch zjesz najlepsze wypieki w Bawarii" - tak brzmi nasz slogan. Trochę prymitywne i proste, ale jakie chwytliwe. Cukiernia ma ponad 97 lat, widziała już chyba wszystko co tylko mogła, a może przeżyje i mnie? Nie wiem, ale wiem jedno, że właściciele nie mają dzieci i pragną przekazać ją mi. Muszę pędzić, by się nie spóźnić.
- Dominika! - słyszę wołanie Mario z kuchni.
Popędzę do pracy, ale najpierw zabiorę ze sobą moje drugie śniadanie. Postanawiam w myślach i wracam do kuchni po tę skromną kanapkę. Odkąd mieszkam tylko z bratem, bardzo się wspieramy i pomagamy sobie nawzajem. Nasi rodzice oddali nas do domu dziecka, kiedy ja miałam 3 lata, a Mario 6. Zawsze marzyłam, by ktoś nas stamtąd zabrał i usłyszeć słowa: "Idziemy do domu". Niestety to się nie ziściło, gdy Mario ukończył 18 lat adoptował mnie i zamieszkaliśmy razem w Monachium. Mieliśmy łatwiej, bo mój starszy braciszek miał ogromny talent do gry w piłkę, a teraz gra w FC Bayern Monachium.

 Minęło kilka godzin, od kiedy siedziałam za ladą sklepu i podawałam coraz to inne ciasteczka i słodkie bułeczki klientom. Uwielbiałam kontakt z ludźmi, byłam bardzo miłą i przyjazną osobą, ale nie dla wszystkich. Zawsze dogryzałam mojemu "przyjacielowi" (?) Ivanowi Knezević'owi. Właśnie wszedł do cukierni, pod ręką trzymał swój kask motocyklowy, z którym był nierozłączalny, no pomijając tą czarną czapkę, którą nosił po domu. Otóż, Ivan i ja jesteśmy rodzicami. Oczywiście chrzestnymi, kilkumiesięcznej Sophie, która jest córką naszych wspólnych przyjaciół, Julii i Petera Brovs'ów. Kiedyś nas umówili na randkę w ciemno, ale nic z tego nie wyszło. I dobrze! Ivan jest obrzydliwy.
- Co chcesz? - pytam z dygresją, oboje za sobą nie przepadamy, on tylko sztucznie się uśmiecha w moją stronę.
- Te rogaliki z czym są? - dopytuje, a ja tylko przewracam oczyma, codziennie tu przychodzi i doskonale wie z czym są te rogaliki, więc po co mnie pyta?
- Z morelami i jabłkiem. - mówię w miarę spokojnie, bo wiem, że jestem nagrywana w kamerze monitoringu. - Zapakować Panu? - pytam patrząc mu w oczy.
- To może jednak wolę tę jagodziankę. Ile kosztuje? - pyta wyjmując portfel, już dobrze wiem, że nie wybierze tej jagodzianki, bo robi mi to na złość.
- 1 Euro. - mówię bez emocji.
- To może jednak poproszę tego croissanta. - mówi stanowczo, lecz nadal widzę ten jego irytujący uśmieszek.
- 50 Eurocentów. - mówię i odbieram od niego pieniądze, po czym wydaje mu resztę. - Miłego dnia. - dodaję, kiedy chowa resztę.
- Dziękuję Dominiko... - uśmiecha się szeroko i patrzy na mnie, gdy wychodzi przez drzwi.
W myślach każdego dnia obsypuję go najgorszymi wyzwiskami. Ivan jest jak okropne stado komarów, kiedy robisz grilla w upalny dzień. Zapewne on myśli o mnie tak samo, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Niech mnie nawet zabija w myślach. Nienawidzę go, a on mnie, jedyne co nas łączy to nasi wspólni przyjaciele Julia i Peter. Nagle słyszę dzwonek swojego telefonu, który leży pod ladą. Korzystając z tego, że nie mam już klientów, odbieram. W telefonie słyszę nieznajomego mężczyznę, który mówi mi, że jest z policji. Obawiam się o Mario, może coś nabroił? Wspomina coś o szpitalu, o nie... Pewnie Mario miał jakiś wypadek. Mylę się...
- Niebywale mi przykro, Pani Goetze... Państwo Brovs zginęli w wypadku samochodowym dzisiejszej nocy. Czy może Pani przyjechać do szpitala? - pyta łagodnym tonem policjant przez telefon.



sobota, 3 września 2016

Początek.

- Co to? - córka zmarłej przyjaciółki wyjęła coś spomiędzy kartek starej książki. - Ale śmieszne! To chyba Ty! - śmieje się Sophie, siedząca obok kilkuletniej Eleni, mojej wspaniałej córeczki.
Śmieszne zdjęcie okazało się być najwspanialszą pamiątką po najlepszych latach mojego życia. Kiedy dziewczynki opuściły pokój, pochyliłam się nad zdjęciem i cicho westchnęłam. Jedno wyblakłe zdjęcie, a tak wiele wspomnień, kiedy chłopcy wabili dziewczyny na wspólne wywoływanie zdjęć i dochodziło do pierwszych pocałunków w ciemni. Kto pamięta? Kto jeszcze czuje ten dreszcz emocji, kiedy odbierało się zdjęcia od fotografa? Czasy się zmieniły, córka przyjaciółki zamieszkała na planecie Instagram, zdjęcia robi komórką, a jedyne co wywołuje to zamieszanie. Sophie ostatnio nawet zrobiła mi wykład! Jest teraz takie coś, że robi fotę, wysyła na to coś i ta fota jest tam przez dobę. A potem znika, wyparowuje w kosmos. Jak to? Zapis niepowtarzalnej chwili, piękny obrazek - tak po prostu wyparowuje? Bezpowrotnie? Przyszło mi do głowy jedna myśl! Skoro świat oszalał na dobre, chyba najważniejsze są te wspomnienia, które zapisały się w nas. Głęboko w sercu, na najtwardszym dysku świata, którego nie zniszczy nas, ani żaden snapchacie skaże na wykasowanie. Nie pamiętasz - nie istniejesz. Ja jednak pamiętam i postaram się tu opowiedzieć wszystkie swoje wspomnienia związane z Ivanem, Marco i Mario. Jeśli myślisz, że ich znasz to przyznam Ci rację, ale zostań tu na wypadek, gdybyś miał zapomnieć.

Witam! Rozdziały będą dodawane w soboty/niedziele :) Zapraszam do czytania i pozdrawiam! <3 Mam nadzieje, że ktoś to będzie czytać :D